Kalina

Kalina

środa, 4 maja 2016

Dni Ułana 2016 - historia kołem się toczy.

Rok przeszło nic nie napisałem na łamach tej skromnej witryny i to raczej nie z powodu braku tematów, a braku czasu – działo się bowiem wiele, od rzeczy jeździeckich, szkoleniowych, na rekonstrukcjach kończąc. Sam fakt zmiany barw na czarno-chabrowe i idące za tym zmiany w postrzeganiu niektórych kwestii i ścieraniu się poglądów środowisk kawaleryjskich (rekonstrukcyjnych i ochotniczych) dostarcza niezliczonej ilości tematów. Jak już przy „drucikach” i Dniach Ułana jesteśmy, to nie sposób pominąć milczeniem faktu, że taczanka, o której premierze statycznej wspominałem w zeszłorocznym wpisie, w tym roku miała pierwszy wyjazd konny w miasto przy okazji niedzielnej defilady, a mnie przypadł przy tym zaszczyt objęcia dowództwa nad oddziałem (na szczęście z bezpiecznej perspektywy siodła, a nie kozła).
                O tym, jaką imprezą są obchody święta 15 Pułku Ułanów Poznańskich oraz towarzyszące im zawody militari można przeczytać na stronie organizatorów, bądź w moim zeszłorocznym wpisie, do którego z resztą będę się dość często odwoływał.
                Rok temu, kiedy  po raz pierwszy gościłem na Hipodromie Wola (co nie znaczy, że w tym roku odważę się powiedzieć  o sobie „stały bywalec”), wszystko było nowe i przyjmowane z mniejszą krytyką. Dziś, mając możliwość porównania widzę, że  niektóre sytuacje się powtarzają, albo co gorsza ulegają nasileniu co powoduje, że zapala się człowiekowi lampka ostrzegawcza.
     
Na rozprężalni przed ujeżdżeniem
      Konkurs I – ujeżdżenie. Tak się cudownie stało, że w moim przypadku sędziowie pobili swój niechlubny rekord – rozbieżność w ocenach przekroczyła 12 punktów procentowych i tak, dla sędziego głównego w literze C mój przejazd był bardzo dobry, bo oceniony aż na 67% (mimo pomyłki w trasie przejazdu), a dla sędziego w literze H zaledwie mierny, bo ocenił go na procent 55. W tym przypadku uwagi, które miałem w zeszłym roku stają się jeszcze bardziej aktualne – brak podawania wyników jakie otrzymał każdy zawodnik u poszczególnych sędziów oraz niepodawanie wyników na bieżąco (czyli po przejeździe kolejnego zawodnika wyniki tego, który startował przed nim) zabijają do końca emocje tej próby.  Jak pisałem już rok temu, jawność tych częściowych rezultatów daje możliwość zobaczenia, czy np. jeden sędzia przyjął inne (surowsze) kryterium i ocenia każdego zawodnika o te kilka(naście) punktów niżej niż dwóch pozostałych, czy jest to jednorazowy „wybryk” krzywdzący jeźdźca i nadający się do oprotestowania. Na poparcie swojego wywodu dodam, że na zawodach rozgrywanych w trakcie Warszawskich Dni Kawaleryjskich, czy zawodach militari w Toporzysku wyniki ujeżdżenia przedstawiane są w taki sposób – żeby nikt mi nie mógł zarzucić, że sugeruję się jedynie profesjonalnym sportem. Rozmawiałem z organizatorem i w pełni rozumiem, że mają mało ludzi, jednakże mnie samemu, pracując przy obsłudze zawodów ujeżdżeniowych jako obsługa komputerowa, zdarzało się robić za tak zwane „liczydło” i spikera równocześnie. Cóż, jak mówi życiowa prawda - kto stoi w miejscu ten się cofa.
Konkurs II – przegląd mundurowy. Rok temu tę próbę skwitowałem w dwóch zdaniach, ale w tym roku będzie inaczej. Powodem jest novum wprowadzone przez FKO, czyli pięciostronicowa checklista przywodząca na myśl te wypełniane przez pilotów przed startem. O ile większość punktów nie robi szczególnego wrażenia – są naturalne i oczywiste, a w niektórych przypadkach rozłożenie ocen na mniejsze punkty  – np. kontrola czystości konia – jest jak najbardziej zasadna, to widać, że inne są przygotowywane z myślą o ujednoliceniu umundurowania do standardów Federacji. Przykłady? Proszę bardzo:
Czekając na przegląd
- jednolity odcień kurtki i spodni – o ile nie jest to niczym dziwnym przypadku kawalerzystów-ochotników, tak względem osób ze środowisk rekonstrukcyjnych jest to pewna niesprawiedliwość, bowiem w II RP kurtka i spodnie nigdy nie tworzyły w magazynie kompletu, ergo – ułan brał co intendent dał. Odcienie kurtek i bryczesów, kurtek od innych kurtek, czy bryczesów od bryczesów różniły się, gdyż technologicznie przed wojną nie było możliwości zafarbowania dwóch partii sukna na ten sam odcień, przez co różnice były na porządku dziennym. Podobnie miała się kwestia u oficerów,  którzy nie z przymusu, a dla fasonu nosili bryczesy jaśniejsze od kurtki, bądź ciemniejsze w zależności od panującej aktualnie mody.
- rękawiczki – znów rekonstrukcja… Szeregowi kawalerzyści nie posiadali rękawiczek innych niż zimowe z dzianiny w barwie ochronnej, tymczasem komisja oczekuje (jak wynika z karty), że zawodnik stawi się do przeglądu w rękawiczkach. W tym roku, jako że odtwarzałem postać plutonowego podchorążego Szwadronu Łączności Wielkopolskiej Brygady Kawalerii, stałem przed dylematem, czy wyjechać w rękawiczkach, czy bez – ostatecznie zdecydowałem, że zabiorę rękawiczki, żeby już nie utrudniać życia komisji. Poza tym, jako rezerwista mogłem mieć przecież prywatne.
- kwestia płachty namiotowej – była sporna i poniekąd rozumiem, że komisja musiała się na czymś opierać i wybrała słowo pisane w postaci „Instrukcji noszenia, troczenia, etc, etc….” z 1938 r., która faktycznie była, ale jedynie tymczasowa i jednostki konne nigdy płacht nie otrzymały – tym bardziej nie troczono ich na defilady (podobnie jak manierek, siatek z sianem, czy wiader polowych) – a według FAQ na stronie imprezy do przeglądu mundurowego jeździec ma się stawić w mundurze garnizonowym, takim jak do uroczystych wystąpień konnych. Tam zresztą jest też napisane o tym, że lanca nie jest obowiązkowa na przegląd – domyślam się, że jest to stary tekst, przygotowany zanim jeszcze Federacja zaczęła współorganizować zawody (czy raczej narzucać swoje zasady), niemniej, przydałoby się to w takim razie zaktualizować. Oczywiście dyskusja nad płachtą sprowadza się do postaci czysto akademickiej, bo twierdzeniem, że „tego u nas nie było” bez podania dowodu, każdy zawodnik mógłby popierać swoje braki w wyposażeniu. 
Podoficerowie Szwadronu Łączności WBK
- dystynkcje na rogatywce – o ile płachtę namiotową, czy punkty obcięte za nałożone odznaki i stopnie (brak legitymacji) przeżyłem, tak ten punkt zwalił mnie z nóg. Komisja uznała, że belki były… za małe. Faktycznie, nie kwalifikowały się względem regulaminu umundurowania Federacji, który przewiduje belki szerokości 3 cm. Przedwojenne nakazują szerokość belek 2,5 cm – co, jak pokazują fotografie często nie było respektowane. Przegląd mundurowy jest bez wątpienia trudną do oceniania „próbą”. Z jednej strony trzeba wypracować jakiś standard, z drugiej na wszystkie moje uwagi otrzymywałem odpowiedź – „na następny raz proszę w zgłoszeniu zawrzeć wszelkie informacje dotyczące sylwetki mundurowej – komisja nie musi mieć wiedzy tak rozległej w tym czy innym temacie, a do czegoś musi się odnieść.”. Poniekąd się z tym zgadzam. Ale tylko poniekąd, bo za Chiny Ludowe nie przyszłoby mi do głowy wysyłać zdjęcia podoficerów Szwadronu Łączności WBK na poparcie takich a nie innych rozmiarów belek na rogatywce. Zresztą – że tak pozwolę sobie popuścić wodze fantazji – ciekawe jak by komisja przyjęła to, że osoba odtwarzająca 7 pu wyjedzie z naprzemiennie założonymi sprzączkami w pakunku przednim (jedna skierowana w przód, druga w tył), gdyż w ten sposób w ramach tej jednostki rozróżniały się pododdziały? Przecież to jest wbrew regulaminowi! Ale są zdjęcia… Obawiam się, że w tej sytuacji zapewne sędzia zacytowałby klasyka: „dla mnie miarodajny jest regulamin!” i byłby klops. 
Ułan 7 pu z nieregulaminowo
założonymi trokami
(i bez płachty namiotowej)
 Żartem tylko dodam, że nie mogłem odmówić sobie przyjemności zapytania komisji na odprawie technicznej:  „a co jeśli osoba jedzie w barwach jednostki w lance nieuzbrojonej?”, chociaż od początku byłem gotowy wyjechać na przegląd z lancą (dobrze, że w Szwadronie Łączności była ta jedna lanca z wielgachnym proporcem dowódcy szwadronu!) – wszak, w ramach edukacji historycznej przypomnę, że przed wojną oficerowie daków (szwadronów łączności i pionierów prawdopodobnie też) byli zwolnieni z próby walki lancą. Józef Otfinowski, w latach 1932-37 oficer 7 Dywizjonu Artylerii Konnej Wielkopolskiej tak wspomina  Zawody Centralne Armii w 1934 r. rozgrywane w Hrubieszowie: „Trzeciego dnia (…) dwukrotny przebieg po torze próby władania bronią białą. Artylerzyści konni szablą, kawalerzyści szablą i na tym samym torze, lancą”. Co ciekawe - dalej, oprócz rodzajów pozorników autor podaje dystans i normę czasu – 310 m w 45 sekund, co daje tempo niewiele ponad 410 m/min. Mam jednak świadomość, że o ile wtedy ten rozdział był jak najbardziej logiczny, tak dzisiaj oddzielenie zawodników z jednostek bez lanc od kawalerii mijałoby się z celem, gdyż na poznańskich DU z tej pierwszej kategorii było nas dwóch – z czego każdy w innej klasie.

Zamykając ostatecznie temat przeglądu mundurowego, wyciągając wnioski z własnych punktów karnych i sprzeciwiając się propozycji rzuconej przez kogoś, żeby „wszyscy przyjęli regulamin FKO i nie będzie problemu” powiem tak – jeśli chcesz inaczej, przygotuj grubaśną teczkę z materiałami, wyślij ją Organizatorom, a potem…  potem patrz. I powiedz mi, proszę, jak było.
                Po przeglądzie była konkurencja III – strzelanie. I tutaj muszę Organizatorów pochwalić (choć nie wiem, czy to zasługa mojej zeszłorocznej sugestii), ale niebieskie kartki założone na pole punktowane świetnie się (przynajmniej w moim przypadku) sprawdziły –  4 na 5 tarcz było zaliczonych. To wszystko i tak nie zmienia faktu, że ta próba jest bardzo losowa, no ale cóż, bardziej jeździeckiej odmiany chyba nie wymyślono…
Przeszkoda nr 7 przed protestem. Bliższa kłoda początkowo
miała być dla L-klasy, w głębi widać przeszkodę
dla LL na dwóch żerdziach
Dzień pierwszy zmagań na Woli kończyła IV próba, czyli cross. Trasa próby terenowej chyba wzbudzała najwięcej emocji ze wszystkich. Po protestach zawodników część przeszkód zmodernizowano – m.in. przeszkody nr 3  (LL) i 4 (L), ustawione początkowo na skraju skarpy cofnięto o kilka metrów, by koń jednak miał trochę „płaskiego” za przeszkodą. I tak nie uchroniło to wielu zawodników od problemów, a nawet eliminacji czy upadków. Drugą przeszkodą budzącą kontrowersje była przeszkoda nr  7 (L). Z tą przeszkodą natomiast jest trochę śmiechu, ale po kolei żeby się nie pogubić. Przeszkoda w takim kształcie jak była ostatecznie skakana na zawodach (z niską żerdzią pomiędzy dwoma kłodami) była taka sama jak rok temu dla klasy L (LL miała obok na skarpie małą kłodę), natomiast w tym roku w początkowej wersji (przed protestami) L-klasa miała skakać jedną z tych kłód (wys. ok. 90 cm), a LL przeszkodę zbudowaną na zeszłorocznej L-klasowej (została podwyższona o jeszcze jedną żerdź). Ostatecznie dla LL-ki pozostawiono przeszkodę w formie takiej jak rok temu skakała L-klasa, a ta ostatnia miała wybór – skakać mniejszą lub większą. Jak widać po zdjęciach znaleźli się tacy, którzy szli na całość (szacunek Panowie !), ale pozwolę sobie przytoczyć regulamin (tym razem powojenny) ”Przepisy Międzynarodowej Federacji Jeździeckiej w rozgrywaniu Wszechstronnego Konkursu Konia Wierzchowego” – art. 547.4.3 Zeskok – „Zeskok po stronie lądowania jest mierzony od najwyższego miejsca przeszkody, włączając w to szczyt hyrdy lub żywopłotu, do miejsca, w którym przeciętny koń powinien wylądować”. Teraz odsyłam Cię czytelniku do zdjęcia abyś sam stwierdził, czy wysokość przeszkody od miejsca gdzie ten koń wyląduje będzie poniżej 120 cm (a taka jest maksymalna wysokość zeskoku dla L-klasy) – mnie się nie wydaje. Summa summarum jak mantrę powtórzę za zeszłym rokiem cytat z regulaminu sportu jeździeckiego w armii dotyczący pierwszych startów w sezonie : „pierwsze zawody w sezonie powinny być lżejsze biorąc pod uwagę niższą kondycję i formę koni po zimie”.

Kończąc kwestię crossu mała analiza porównawcza – na „tapetę” biorę trzy duże ośrodki, gdzie w sezonie 2015 rozgrywane były zawody WKKW – Jaroszówkę, Strzegom i Racot. W ułamkach w liczniku podana jest ilość zawodników którzy otrzymali eliminację na crossie (nie wliczałem zawodników wycofanych), w mianowniku - ilość zawodników którzy w próbie wystartowali.
Miejsce
Początek sezonu
Środek sezonu
Jaroszówka
Kwiecień LL 2/27, L 8/51
Czerwiec LL -, L 1/31
Strzegom
Marzec LL 1/19, L 2/26
Sierpień LL 5/21, L 1/23
Racot
Maj LL 8/28, L 8/48
Sierpień LL 2/14, L 5/28
Poznań – Dni Ułana
LL 4/10, L 5/13

Jak widać (pomijając już liczbę koni w konkursach) stosunek kończących do startujących na zawodach WKKW jest zdecydowanie wyższy niż na zawodach kawaleryjskich w Poznaniu. Dla porównania, w zeszłym roku w klasie LL na 16 zawodników nie ukończyło crossu 3, a w L-klasie na taką samą liczbę zawodników – 4.
Próba skoków odbyła się drugiego dnia rano 
Oczywiście są to tylko suche liczby, które nie oddają ani poziomu trudności tras, ani wyszkolenia zawodników, ale nieukończenie próby przez znaczną część jeźdźców (40% w klasie LL, 38,5% w klasie L) w porównaniu do zawodów wyczynowych, a więc teoretycznie trudniejszych, w których  nie dojeżdża do mety średnio 16% w LL i 11% w L nasuwa różne przemyślenia.  A chyba nikt nie chciałby być oskarżany jak Niemcy o bajorko w czasie IO w Berlinie w 1936 roku.
Gdy emocje dnia pierwszego opadły, zaczęła się kolejna próba, piąta w kolejności – skoki. Próba w przeciwieństwie do zeszłego roku rozgrywana była na hali, co mogło zaskoczyć, ale na tak dużej, jasnej hali ze świetnym podłożem przyjemnością było skakać. Mam wrażenie, że pomimo, iż w zeszłym roku skoki były przed crossem, to parkur był nieco niższy, w przeciwieństwie do tegorocznego, gdzie konie miały już w nogach dwie duże próby, aczkolwiek może to być jedynie moje subiektywne wrażenie, jako osoby mało skaczącej w ostatnim czasie.
Galopem jak po drucie
Na koniec pozostał, jak to zwykł mawiać spikerujący zawodom Pan Michał Andrzejak „crème de la crème”, czyli próby broni białej. Ze swoich własnych tegorocznych doświadczeń powiem tak – chwała Bogu, że był mierzony czas stoperem, a nie tylko fotokomórką! Wielkie było moje zdziwienie, gdy na wynikach próby lancy zobaczyłem swoją eliminację i wzięty z kosmosu czas – 51 sekund. Idę, pytam -  na fotokomórce faktycznie tyle jest, ale sędzia czasowy, który mierzył czas stoperem ma zapisane 21 sekund. Nie wiem i nie dowiem się zapewne już jak to się stało. Sędzina twierdziła, że kręciłem kółka przed bramką – „bo ktoś tam jeździł tak w kółko, któryś z pierwszych zawodników”. Ostatecznie komisja zaufała sędziemu czasowemu i to  czas z pomiaru ręcznego trafił do wyników. Była też dyskusja nad tym, czy zaliczyć, czy nie zaliczyć mi pozornika do zwalczenia tylcem (ostatecznie po długich dyskusjach i analizie zapisu video uznano). Mój przypadek, jak i ogólnie władanie lancą jest jednak tematem na kilka osobnych artykułów, dlatego pozwolę sobie teraz to pominąć. Ustawienie pozorników nie budziło większych zastrzeżeń – kłucie czynne w lewo-dół zaraz po biciu drzewcem w lewo było bardzo trudną kombinacją (szybki przechwyt broni), co nie znaczy, że niemożliwą do zrobienia, natomiast kłucia w prawo i lewo (w bok) były dość szeroko rozstawione od osi toru, no ale przecież w bitwie wróg też się pod lancę nie ustawiał jak po sznurku…
Łoza łozie nierówna
W konkursie szabli uwag co do kolejności ataków nie mam żadnych – wszystko pięknie, ładnie. Jednakże przed konkursem pozwoliłem sobie pooglądać łozy – które zawsze są źródłem emocji. Wiadomo – dwóch jednakowych nigdy nie będzie. W domu ćwiczyłem na (jak mi się zdawało) grubych łozach – cięło mi się je jak masło – świeża leszczyna, klon lub wierzba grubości 2-2,5 cm dawała „czuć się” w momencie trafienia, a przy tym nie robiła przykrych niespodzianek typu „sprężynowanie” jakie przydarzyły mi się w Poznaniu rok temu i które można zobaczyć na filmie z tego roku, w trakcie przejazdu Pawła Kubickiego (około 1:35) . Abstrahując od tego, czy łozy są lekko zdrewniałe, czy nie – niech będą takie dla wszystkich. Jak wspomniałem, przed konkursem poszedłem na oględziny, w trakcie których zrobiony został zamieszczony obok obrazek. Szczęściarzem był ten, kto taką cieńszą łozę dostał – pytanie, czy umiał to szczęście wykorzystać. 
I tak historia w moim przypadku zatoczyła koło – znów przypadło mi w zaszczycie pierwsze miejsce wśród najbardziej przegranych, to znaczy tych, którym się nie udało ukończyć przynajmniej jednej z prób. W moim przypadku znów był to cross – o ironio – zakończony znów na czwartej przeszkodzie! Ale są też dobre strony – zdecydowanie lepszy wynik w Memoriale, jak i ogólny z całych zawodów – 159,3 punktów karnych w porównaniu do zeszłorocznych 226,57 jest bardzo dużym progresem! To co – czyżby do trzech razy sztuka?
Do zobaczenia za rok!
Nie będę podsumowywał tej imprezy – bo się nie da, musiałbym napisać drugie tyle. Zamiast tego podziękuję – ojcu, że pojechał ze mną i twardo znosił trudy namiotowego życia, Przyjaciołom z grupy za to, że tak w zasadzie namówili mnie na te zawody i wspierali, często na miejscu pomimo, że mogli ten czas spędzać inaczej, Organizatorom, że co roku im się chce (i oby tak dalej!) no i oczywiście Tej, bez której bym tam nie pojechał – Kalinie, za to, że dzielnie dawała radę, tak na miarę aktualnych możliwości. And last but not least – najwierniejszej z fanek, która mocno zaciskała kciuki w trakcie przedmaturalnych powtórek, a nawet znalazła czas, by choć na chwilę zjawić się w Poznaniu, sprawiając mi tym największą przyjemność – Jadwiniu, dziękuję! 

Z Wami można wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz