Wzorem Hitchcock'a najlepiej zacząć od trzęsienia ziemi, a potem budować napięcie, więc czemu nie zacząć od starej jak świat kłótni między prawosławnymi a awstryjcami... ;)
Pierwsze nowożytne zawody jeździeckie, gdzie
startowano w jednej z dyscyplin nam dziś znanych zaczęto odbywać w latach
50-tych XIX wieku we Francji. Organizowano je w Paryżu w trakcie wystaw koni.
Uczestnikami byli w przeważającej ilości oficerowie ze szkoły jazdy w Saumur, a
główną prezentowaną dyscypliną było ujeżdżenie.
Jednakże historia ujeżdżenia zaczyna się dużo,
dużo wcześniej. Zanim jeszcze człowiek marzył o pokonywaniu wysokich barier,
czy tym bardziej o bojowym użyciu konia musiał go dosiąść, a więc zajeździć, a
potem ujeździć. Ujeżdżenie w swej niezbyt zaawansowanej odsłonie jest
elementarzem każdego konia i jeźdźca. Nie można myśleć o pokonywaniu parkurów
na koniu niereagującym na nasze sygnały, bądź reagującym dopiero wtedy, gdy
inny, lepiej ujeżdżony koń pracujący na drugim końcu placu zareagowałby na sam
ich widok.
Ujeżdżenie jest sztuką i jak każda sztuka wymaga
wyczucia i godzin ćwiczeń, dlatego przez wielu, jako niezrozumiała jest
ignorowana i nielubiana. Lecz czy gra na instrumencie nie jest również sztuką?
Owszem, jest. Lecz czy wielu w tej biegłości mamy wirtuozów, istnych mistrzów?
Nie. Podobnie jest z ujeżdżeniem. Jeźdźców bardzo dobrych, posiadających pewną
iskrę bożą jest naprawdę niewielu. Zdecydowana większość to rzemieślnicy,
niektórzy bardzo, bardzo sumienni, ale jednak. I znów, tak jak z grą na
gitarze, gdy przychodzi do wspólnej besiady muzyk nie musi być w pełni
wyedukowanym artystą, wystarczy że ma podstawowe umiejętności pozwalające mu
wydobyć z instrumentu dźwięki i złączyć je w całość. Oczywiście zaraz może
pojawić się drugi, pożyczyć gitarę i zagrać jeszcze lepiej, a wtedy cały blask
pierwszego niknie jak zachodzące za horyzontem słońce. Obojętnie czy gramy na
gitarze akustycznej, elektrycznej czy klasycznej, pewne podstawy są niezmienne,
podobnie jest z jazdą konną. Czy jedziemy na koniu skokowym, rekreacyjnym czy
kawaleryjskim, są mechanizmy które działają w ten sam sposób. Skoro więc
działają w ten sam sposób, znaczy, że są bazą wyjściową do późniejszych
rozróżnień.
Klasyczne ujeżdżenie w najczystszej postaci,
czyli to znane nam dzisiaj przede wszystkim z Hiszpańskiej Szkoły Jazdy w
Wiedniu, to, które prezentował brytyjski kawalkator James Fillis, czy Francuz
Baucher opiera się przede wszystkim na bezgranicznym posłuszeństwie konia i
wykonywaniu wszelkich poleceń jeźdźca, którego sygnały winny być jak najmniej
widoczne. Oczywiście w tym momencie większości staje przed oczami wizja koni
niemal mechanicznych, które w rytmicznym, beznamiętnym tempie wykonują piaff
czy pasaż, niemal jak dzieci na taśmociągu z teledysku Pink Floyd’ów do
piosenki „The Wall”.
We
don’t need no trot control
No
High School movements on the manege
Hey,
riders! Leave the horses alone!”
Na takie postrzeganie ujeżdżenia, nie będę
ukrywać, zapracowali w dużej mierze sami zawodnicy i trenerzy, jednakże
wyobraźmy sobie coś innego: chociażby konia skokowego, który pomimo chęci,
wielkich ambicji, któremu „tyłek się gotuje na widok przeszkody” pozostaje
posłuszny i nie leci na nią jak oszalały, albo konia na torze pozorników
idącego mocnym, zdecydowanym galopem, a nie w galopie jednostajnie
przyśpieszonym, lub w drugą stronę, snującego się i „pływającego”.
By osiągnąć ten widok zgrania konia z jeźdźcem
potrzebne są godziny pracy, bądź co bądź,
ujeżdżeniowej. Mniejsza z tym, czy będzie to praca stricte maneżowa na
placu, czy będziemy pracować w terenie, chodzi o osiągnięcie pewnego celu –
zgrania z wierzchowcem. Dobrze ujeżdżony koń kawaleryjski powinien każde
zadanie wykonywać z polotem, ułańską fantazją, czy jak pisał major Kazimierz
Klaczyński „z zapierdem”, a to znaczy nie mniej, nie więcej, że w tej
frywolności i wesołości jedno delikatne cuknięcie, przytrzymanie na wodzy, czy
cichutkie zagwizdanie przywraca konia do pewnego skupienia na jeźdźcu, a nie
zadaniu które wykonywał sekundę temu. Mnie samemu czasem zdarza się mówić do
Kaliny „Nie myśl za mnie! Ty nawet za siebie nie myśl!” oczywiście jest to
gruba przesada, ambicja u konia jest bardzo ważną cechą, jest darem, którego
nie wolno zmarnować, chociaż czasem sprawia trudności. Celem ujeżdżenia nie jest więc łamanie
psychiki konia, niszczenie jego ambicji, lecz kierunkowanie jej na tory, na
których będzie mógł ową ambicję realizować.
Pod hasłem ujeżdżenia, nie rozumiem jednakże
tylko treningu konia. Również jeździec powinien być dobrze „ujeżdżony”. Wielu
ambitnych, młodych dresażystów podziwiając swoich mentorów wyobraża sobie
scenę, gdy oto mistrz zsiada ze swojego wierzchowca i mówi „siadaj i jedź”, a
koń robi pod nim wszystko – zmiany co tempo, piruety, piaffy, pasaże… I równie
wielu młodych, ambitnych dresażystów się rozczarowało, bo koń wcale nie chciał
tego robić. Skąd to się bierze? Z braku precyzji pomocy jeździeckich. Ale znów poniosło
mnie gdzieś na szerokie wody, trzeba wrócić i pokazać to na bardziej
przyziemnych przykładach. Podstawową w wielu przypadkach zasadą dla jeźdźca
powinno być „nie przeszkadzaj”. Jednakże nie oznacza to kompletnie biernego
siedzenia w siodle i czekania na zbawienie boże, bo czasem i koń na takowy
balast może się zdenerwować i szach, prast, dup! – „siedział święty Piotr przy
bramie…”. Nieprzeszkadzanie należy tu rozumieć jako niewysyłanie zbędnych, a
często również sprzecznych sygnałów. Jest to dążność do jak najlepszego zgrania
się z koniem, z jego ruchami, by i on, i ten, kogo nosi jak najmniej się
męczyli. Wiem, dla jak wielu dzisiejszych ułanów prawdziwą katorgą jest kłus
ćwiczebny. Bo przecież w terenie jedzie się anglezowanym, a w galopie też – dupa
w górę i jazda półsiadem, najlepiej niemal leżąc poczciwemu konisku na szyi. A
potem przychodzą zawody, a z nimi czworobok. Pal licho jak jest to program
LL-WKKW, te koło 20m w ćwiczebnym jakoś się przetrzęsie, jeszcze lepiej jak
L-ka, bo wtedy obowiązkowej demonstracji odbijania koniowi nerek nie ma, ale
zaczyna się zgroza, gdy ktoś wpadnie na diabelski pomysł zrobienia próby
ujeżdżeniowej na poziomie klasy P, bo tam już dosiad ćwiczebny jest
obowiązkowy. I wtedy jest co oglądać na czworoboku – ręka w jedną, noga w
drugą, garb na plecach, brzuch gdzieś z przodu, sina z niedotlenienia twarz
skryta między ramionami – a może jeździec tylko nie chciał by ktoś go
rozpoznał?
Ostatnio, na bardzo podwórkowych zawodach jeden
z kawalerzystów, który i owszem, ma na swoim koncie starty w dużych imprezach
kawaleryjskich, po uzyskaniu bardzo miernej noty za czworobok począł kłócić się
z sędziami. Gdy ci, w jak najdelikatniejszych słowach próbowali mu wyjaśnić, że
noty są jakie są, bo dosiad pozostawiał wiele do życzenia odpowiedział, że
przecież na końcu protokołu jest napisane jak krowie na rowie, że dosiad
dowolny, chyba, że jest napisane inaczej, a to znaczy, że może sobie siedzieć
jak chce. Oczywiście świadczy to jedynie o ignorancji jeźdźca i braku
podstawowej wiedzy, nawet jeśli nie praktycznej to chociaż teoretycznej, by
wiedzieć co znaczy dosiad dowolny.
O ile przyjemniej ogląda się jeźdźca siedzącego
na koniu prosto, z głową w górze i raźnym spojrzeniem, niż zadyszanego i
pogarbionego człowieka, który walczy z grawitacją o przetrwanie i całość
rodowych klejnotów. Choć wrażenie estetyczne jest tutaj ważne, to ważniejsze
jest (dla mnie przynajmniej) co odczuwa koń. Jeżeli z każdym krokiem koń
dostaje po zębach wędzidłem i jeszcze po nerkach bezwładną masą spadającego na
siodło jeźdźca, to się usztywni, jeśli się usztywni to będzie trząsł bardziej,
a przez to jeszcze mocniej dostawał po zębach i nerkach… Błędne koło, prawda?
Jaka rada zapytacie? Przestać jeździć? Nie! Tylko się zmotywować! Plac nie jest
nudnym miejscem, a ujeżdżenie kręceniem bezsensownych kółek. Jest to przede
wszystkim próba nawiązania kontaktu z koniem i zapanowania nad własnym ciałem.
Bo o ile można konia zmusić do skoku, bo co tam, w konkursach skokowych, prócz
tych dla młodych koni nie jest oceniany styl konia a efekt końcowy, natomiast
efektem końcowym ujeżdżenia jest to, w jakim stylu i harmonii poradziło się ze
wszystkimi elementami na czworoboku.
Zatem,
dla dobra swojego i końskiego – na plac!
A jeśli ktoś jeszcze nie jest przekonany co do wagi
ujeżdżenia w codziennym treningu zapraszam do śledzenia bloga, jeszcze nie raz
będę powracał do tego tematu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz