Kalina

Kalina

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Dresaż – król sportu jeździeckiego.


Wzorem Hitchcock'a najlepiej zacząć od trzęsienia ziemi, a potem budować napięcie, więc czemu nie zacząć od starej jak świat kłótni między prawosławnymi a awstryjcami... ;)


Pierwsze nowożytne zawody jeździeckie, gdzie startowano w jednej z dyscyplin nam dziś znanych zaczęto odbywać w latach 50-tych XIX wieku we Francji. Organizowano je w Paryżu w trakcie wystaw koni. Uczestnikami byli w przeważającej ilości oficerowie ze szkoły jazdy w Saumur, a główną prezentowaną dyscypliną było ujeżdżenie.
Jednakże historia ujeżdżenia zaczyna się dużo, dużo wcześniej. Zanim jeszcze człowiek marzył o pokonywaniu wysokich barier, czy tym bardziej o bojowym użyciu konia musiał go dosiąść, a więc zajeździć, a potem ujeździć. Ujeżdżenie w swej niezbyt zaawansowanej odsłonie jest elementarzem każdego konia i jeźdźca. Nie można myśleć o pokonywaniu parkurów na koniu niereagującym na nasze sygnały, bądź reagującym dopiero wtedy, gdy inny, lepiej ujeżdżony koń pracujący na drugim końcu placu zareagowałby na sam ich widok.
Ujeżdżenie jest sztuką i jak każda sztuka wymaga wyczucia i godzin ćwiczeń, dlatego przez wielu, jako niezrozumiała jest ignorowana i nielubiana. Lecz czy gra na instrumencie nie jest również sztuką? Owszem, jest. Lecz czy wielu w tej biegłości mamy wirtuozów, istnych mistrzów? Nie. Podobnie jest z ujeżdżeniem. Jeźdźców bardzo dobrych, posiadających pewną iskrę bożą jest naprawdę niewielu. Zdecydowana większość to rzemieślnicy, niektórzy bardzo, bardzo sumienni, ale jednak. I znów, tak jak z grą na gitarze, gdy przychodzi do wspólnej besiady muzyk nie musi być w pełni wyedukowanym artystą, wystarczy że ma podstawowe umiejętności pozwalające mu wydobyć z instrumentu dźwięki i złączyć je w całość. Oczywiście zaraz może pojawić się drugi, pożyczyć gitarę i zagrać jeszcze lepiej, a wtedy cały blask pierwszego niknie jak zachodzące za horyzontem słońce. Obojętnie czy gramy na gitarze akustycznej, elektrycznej czy klasycznej, pewne podstawy są niezmienne, podobnie jest z jazdą konną. Czy jedziemy na koniu skokowym, rekreacyjnym czy kawaleryjskim, są mechanizmy które działają w ten sam sposób. Skoro więc działają w ten sam sposób, znaczy, że są bazą wyjściową do późniejszych rozróżnień.
Klasyczne ujeżdżenie w najczystszej postaci, czyli to znane nam dzisiaj przede wszystkim z Hiszpańskiej Szkoły Jazdy w Wiedniu, to, które prezentował brytyjski kawalkator James Fillis, czy Francuz Baucher opiera się przede wszystkim na bezgranicznym posłuszeństwie konia i wykonywaniu wszelkich poleceń jeźdźca, którego sygnały winny być jak najmniej widoczne. Oczywiście w tym momencie większości staje przed oczami wizja koni niemal mechanicznych, które w rytmicznym, beznamiętnym tempie wykonują piaff czy pasaż, niemal jak dzieci na taśmociągu z teledysku Pink Floyd’ów do piosenki „The Wall”.
“We don’t need no dressage lessons!
We don’t need no trot control
No High School movements on the manege
Hey, riders! Leave the horses alone!”
Na takie postrzeganie ujeżdżenia, nie będę ukrywać, zapracowali w dużej mierze sami zawodnicy i trenerzy, jednakże wyobraźmy sobie coś innego: chociażby konia skokowego, który pomimo chęci, wielkich ambicji, któremu „tyłek się gotuje na widok przeszkody” pozostaje posłuszny i nie leci na nią jak oszalały, albo konia na torze pozorników idącego mocnym, zdecydowanym galopem, a nie w galopie jednostajnie przyśpieszonym, lub w drugą stronę, snującego się i „pływającego”.
By osiągnąć ten widok zgrania konia z jeźdźcem potrzebne są godziny pracy, bądź co bądź,  ujeżdżeniowej. Mniejsza z tym, czy będzie to praca stricte maneżowa na placu, czy będziemy pracować w terenie, chodzi o osiągnięcie pewnego celu – zgrania z wierzchowcem. Dobrze ujeżdżony koń kawaleryjski powinien każde zadanie wykonywać z polotem, ułańską fantazją, czy jak pisał major Kazimierz Klaczyński „z zapierdem”, a to znaczy nie mniej, nie więcej, że w tej frywolności i wesołości jedno delikatne cuknięcie, przytrzymanie na wodzy, czy cichutkie zagwizdanie przywraca konia do pewnego skupienia na jeźdźcu, a nie zadaniu które wykonywał sekundę temu. Mnie samemu czasem zdarza się mówić do Kaliny „Nie myśl za mnie! Ty nawet za siebie nie myśl!” oczywiście jest to gruba przesada, ambicja u konia jest bardzo ważną cechą, jest darem, którego nie wolno zmarnować, chociaż czasem sprawia trudności.  Celem ujeżdżenia nie jest więc łamanie psychiki konia, niszczenie jego ambicji, lecz kierunkowanie jej na tory, na których będzie mógł ową ambicję realizować.
Pod hasłem ujeżdżenia, nie rozumiem jednakże tylko treningu konia. Również jeździec powinien być dobrze „ujeżdżony”. Wielu ambitnych, młodych dresażystów podziwiając swoich mentorów wyobraża sobie scenę, gdy oto mistrz zsiada ze swojego wierzchowca i mówi „siadaj i jedź”, a koń robi pod nim wszystko – zmiany co tempo, piruety, piaffy, pasaże… I równie wielu młodych, ambitnych dresażystów się rozczarowało, bo koń wcale nie chciał tego robić. Skąd to się bierze? Z braku precyzji pomocy jeździeckich. Ale znów poniosło mnie gdzieś na szerokie wody, trzeba wrócić i pokazać to na bardziej przyziemnych przykładach. Podstawową w wielu przypadkach zasadą dla jeźdźca powinno być „nie przeszkadzaj”. Jednakże nie oznacza to kompletnie biernego siedzenia w siodle i czekania na zbawienie boże, bo czasem i koń na takowy balast może się zdenerwować i szach, prast, dup! – „siedział święty Piotr przy bramie…”. Nieprzeszkadzanie należy tu rozumieć jako niewysyłanie zbędnych, a często również sprzecznych sygnałów. Jest to dążność do jak najlepszego zgrania się z koniem, z jego ruchami, by i on, i ten, kogo nosi jak najmniej się męczyli. Wiem, dla jak wielu dzisiejszych ułanów prawdziwą katorgą jest kłus ćwiczebny. Bo przecież w terenie jedzie się anglezowanym, a w galopie też – dupa w górę i jazda półsiadem, najlepiej niemal leżąc poczciwemu konisku na szyi. A potem przychodzą zawody, a z nimi czworobok. Pal licho jak jest to program LL-WKKW, te koło 20m w ćwiczebnym jakoś się przetrzęsie, jeszcze lepiej jak L-ka, bo wtedy obowiązkowej demonstracji odbijania koniowi nerek nie ma, ale zaczyna się zgroza, gdy ktoś wpadnie na diabelski pomysł zrobienia próby ujeżdżeniowej na poziomie klasy P, bo tam już dosiad ćwiczebny jest obowiązkowy. I wtedy jest co oglądać na czworoboku – ręka w jedną, noga w drugą, garb na plecach, brzuch gdzieś z przodu, sina z niedotlenienia twarz skryta między ramionami – a może jeździec tylko nie chciał by ktoś go rozpoznał?
Ostatnio, na bardzo podwórkowych zawodach jeden z kawalerzystów, który i owszem, ma na swoim koncie starty w dużych imprezach kawaleryjskich, po uzyskaniu bardzo miernej noty za czworobok począł kłócić się z sędziami. Gdy ci, w jak najdelikatniejszych słowach próbowali mu wyjaśnić, że noty są jakie są, bo dosiad pozostawiał wiele do życzenia odpowiedział, że przecież na końcu protokołu jest napisane jak krowie na rowie, że dosiad dowolny, chyba, że jest napisane inaczej, a to znaczy, że może sobie siedzieć jak chce. Oczywiście świadczy to jedynie o ignorancji jeźdźca i braku podstawowej wiedzy, nawet jeśli nie praktycznej to chociaż teoretycznej, by wiedzieć co znaczy dosiad dowolny.
O ile przyjemniej ogląda się jeźdźca siedzącego na koniu prosto, z głową w górze i raźnym spojrzeniem, niż zadyszanego i pogarbionego człowieka, który walczy z grawitacją o przetrwanie i całość rodowych klejnotów. Choć wrażenie estetyczne jest tutaj ważne, to ważniejsze jest (dla mnie przynajmniej) co odczuwa koń. Jeżeli z każdym krokiem koń dostaje po zębach wędzidłem i jeszcze po nerkach bezwładną masą spadającego na siodło jeźdźca, to się usztywni, jeśli się usztywni to będzie trząsł bardziej, a przez to jeszcze mocniej dostawał po zębach i nerkach… Błędne koło, prawda? Jaka rada zapytacie? Przestać jeździć? Nie! Tylko się zmotywować! Plac nie jest nudnym miejscem, a ujeżdżenie kręceniem bezsensownych kółek. Jest to przede wszystkim próba nawiązania kontaktu z koniem i zapanowania nad własnym ciałem. Bo o ile można konia zmusić do skoku, bo co tam, w konkursach skokowych, prócz tych dla młodych koni nie jest oceniany styl konia a efekt końcowy, natomiast efektem końcowym ujeżdżenia jest to, w jakim stylu i harmonii poradziło się ze wszystkimi elementami na czworoboku.
Zatem, dla dobra swojego i końskiego – na plac!

A jeśli ktoś jeszcze nie jest przekonany co do wagi ujeżdżenia w codziennym treningu zapraszam do śledzenia bloga, jeszcze nie raz będę powracał do tego tematu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz