Aby
przejść do dalszej części rozważań nad historycznością dosiadu pozwolę sobie
najpierw na krótkie podsumowanie dotychczasowych informacji. W zasadzie do XX
wieku konie były jeżdżone wyłącznie szkołą maneżową. Istniało jej wiele odmian,
gdzie różnice przeważnie dotyczyły skupienia się na innym konkretnym
zagadnieniu z tak zwanej Wyższej Szkoły. Jednakowoż wszystkie opierały się na
podstawowej zasadzie, że motorem napędowym konia jest zad, na nim powinien
opierać się główny ciężar, a przód powinien być lekki. Dzięki temu konie
nabywały niesłychanej zwrotności, która umożliwiała trzymając w jednej ręce
broń, a w drugiej wodze wykonywać ciasne zakręty, a nawet piruety. To wszystko
było bardzo ważne w walce konnej, gdy poza pierwszym, głównym uderzeniem w zasadzie
nie ma mowy o większym współdziałaniu kawalerzystów, gdy wrogie oddziały jazdy
ścierają się ze sobą. Po pierwszym uderzeniu następuję przeważnie rozproszenie
się jeźdźców i walka indywidualna, a wtedy do głosu dochodzą umiejętności
jeździeckie i walki poszczególnych żołnierzy.
Wraz
z rosnącą siłą ognia zaszła potrzeba zmiany metod działania kawalerii. Szarże
czy walne bitwy miały być już rzadkością, trzeba było zmienić doktrynę użycia
konnicy z oddziałów przełamujących na oddziały bardziej zaczepne, przy
wykorzystaniu jej ruchliwości. Rozumiał to dobrze kapitan armii włoskiej
Federico Caprilli. Będąc instruktorem w wojskowej oficerskiej szkole kawalerii
w Pinerolo zaczął on poważnie zastanawiać się nad teorią i praktyką jazdy
konnej. Po latach prób stworzył on swój własny system jazdy zwany naturalnym,
choć trzeba podkreślić, że nie opublikował nigdy żadnego większego dzieła
opisującego jego zasady za wyjątkiem napisanego w 1901 roku artykułu do
czasopisma „Rivieta di Cavaleria” pod tytułem „Principia di equitazione di
campagna del tenente Federico Caprilli”. Jest to warte podkreślenia, gdyż brak
jasno określonych myśli przewodnich dawał dość szerokie możliwości
interpretacji jego szkoły. Styl naturalny nie rewolucjonizował całego
jeździectwa, dawał natomiast życie nowej dyscyplinie – skokom przez przeszkody,
do tej pory bowiem skoki były kompletnie ignorowane. Jeźdźcy w skoku przeważnie
albo siedzieli w pełnym siadzie, albo odchylali się w tył. Włoch zauważył
jednak, że koń w trakcie skoku pomaga sobie pracą głowy, szyi i grzbietu uznał
więc, że aby jeździec mu pomógł musi odciążyć jego grzbiet i dać swobodę w
ruchu szyi i głowy, czyli podnieść swój środek ciężkości oraz odpuścić wodze.
By tego dokonać należało skrócić strzemiona. W zasadzie na tym zamyka się
rewolucja Caprilliego. Wymagane przez niego postawienie konia na pomoce jest
przecież również bazą wyjściową dla klasycznej szkoły maneżowej.
Tak
więc podręcznikową „klasyczną” sylwetkę jeździecką widzimy w każdej dyscyplinie
sportów hippicznych. Jest to tak zwana
linia „ucho-bark-biodro-pięta”. Dla udowodnienia, że jest to rzecz niezmienna w
dosiadzie w trakcie jazdy „na płaskim” pozwolę sobie zestawić ze sobą kilka
zdjęć jeźdźców zdecydowanie historycznych jak i współczesnych.
|
H. Pollay i Kronos |
|
F. Gerhard na Absinth |
Na
pierwszy ogień biorę dwóch (złotego i srebrnego) medalistów w dyscyplinie
ujeżdżenia na IO w Berlinie – H. Pollay’a na koniu Kronos i F. Gerharda na
Absinth. Reprezentują oni klasyczny dosiad ujeżdżeniowy, widać również
zachowaną linię. Dla porównania zdjęcie współczesnego jeźdźca, również Niemca,
Matthiasa Alexandra Ratha na Moorland’s Totillas – prócz zaokrąglonych pleców
będących zapewne manierą jeźdźca całość nie odbiega od standardów klasycznych.
|
M.A. Rath i Moorland's Totillas |
|
Jeźdźcy Hiszpańskiej Szkoły Jazdy w Wiedniu |
|
Współczesny jeździec ze szkoły wiedeńskiej |
Następnie
dwa zdjęcia jeźdźców z Hiszpańskiej Szkoły Jazdy w Wiedniu. Na pierwszym grupa
jeźdźców ze zdjęcia ze zbiorów NAC. Niestety zdjęcie nie przedstawia widoku z
profilu, jednakże proszę sobie przypomnieć zamieszczony w poprzedniej części
portret Napoleona, oraz zwrócić uwagę na powtarzalność cech sylwetek
poszczególnych jeźdźców. Obok zamieszczam zdjęcie współczesnego jeźdźca z
Wiednia dla porównania, jak widać – jest to „kalka”. Przy okazji zwracam uwagę
na zapomniany już dziś sposób trzymania wodzy. Dzisiejszych czasach w przypadku
trzymania dwóch par wodzy używa się systemu 2:2, czyli do każdej ręki bierze
się wodzę munsztukową (względnie pelhamową) i wędzidłową, tutaj natomiast widać
trzymanie 3:1 w słowniku jeździeckim Baranowskiego określane jako wojskowe.
|
rtm. Adam Królikiewicz i Picador |
|
Henryk Leliewa-Roycewicz na Arlekinie II |
Wracając
jednak do kwestii dosiadu, tę samą linię niemal jak od linijki możemy
poprowadzić na zdjęciu rtm. Adama Królikiewicza na Pikadorze, pomimo, że
prezentuje on dosiad skokowy, natomiast „lekkie odchylenie” od tego standardu
zauważymy na zdjęciu Henryka Leliwy-Roycewicza na Arlekinie III podczas próby
ujeżdżeniowej zawodów WKKW w trakcie IO w 1936 roku. Nogi polskiego jeźdźca są
nieznacznie wysunięte ku przodowi. Dla porównania wybrałem zdjęcie czołowego
aktualnego polskiego jeźdźca skokowego Jarosława Skrzyczyńskiego. Widać, że
sylwetka naszego skokowca jest niemal identyczna – różnicą jest to, że
aktualnie odeszło się od tak głębokiego trzymania nóg w strzemionach.
|
Jarosław Skrzyczyński |
|
mjr. von Oesterley |
Czas
na porównanie zdjęć w skoku. Na początek major von Oesterley na Pepicie w
trakcie zawodów w Magdeburgu w 1914 roku. Jeździec siedzi w siodle i nie oddaje
wodzy, przez co koń nie ma możliwości pracy grzbietem i głową. Drugie zdjęcie
przedstawia jednego z czołowych polskich jeźdźców międzywojennych Bronisława
Skulicza, autora książki „Ujeżdżenie i skoki” którą zresztą serdecznie polecam.
Jeździec prezentuje nowy styl skoków, podąża za ruchem konia, nie siedzi w
siodle, ręka rozluźniona daje się pociągnąć koniowi na tyle by ten miał swobodę
w pracy szyją i głową bez utraty kontaktu z pyskiem – wodza pozostaje napięta.
Ostatnie zdjęcie przedstawia multimedalistę olimpijskiego w WKKW, reprezentanta
Niemiec Michaela Junga. Jak widać, przez ostatnie dziesięciolecia technika
skakania jeźdźców się nie zmieniła.
|
Michael Jung |
Warto
nadmienić o jeszcze jednym dosiadzie, nam dzisiaj zupełnie nie kojarzącym się z
klasyką – dosiadzie westowym. Jest to nic innego jak dosiad klasyczny ubrany w
kowbojską otoczkę (znów nakłaniam do porównania z innym zdjęciem z poprzedniej
części – Rulonem Polskim). Niektórzy historycy doszukują się w jeździe
westernowej prostej kontynuacji techniki jazdy polskiej husarii. W tym stylu
jazdy również podstawą jest użycie zadu jako motoru napędowego i przeniesienie
nań środka ciężkości, jednakże z racji niewykonywania chodów w wysokim zebraniu
nie ma tu ganaszowania – szyja i łeb konia pozostają w swobodnym ustawieniu,
pomimo maksymalnej kumulacji energii w zadzie, którą przekłada się tu wyłącznie
na zwrotność, a nie jak w klasycznym ujeżdżeniu również na ekspresję
(wyniosłość).
|
Dosiad w stylu western |
Reasumując,
jak widać na przestrzeni wieków dosiad jako taki zmieniał się w sposób
nieznaczny. Nie można więc moim zdaniem mówić o dosiadzie historycznym i
nowoczesnym rozumianym w sposób inny niż jako synonimy słów ujeżdżeniowy i
skokowy, choć i tak dosiad skokowy pozostaje w sporej części wierny złotym
zasadom ujeżdżenia (wspomniana linia ucho-bark-biodro-pięta). Ideałem jest
bowiem, by jeździec, jadąc nawet na siodle skokowym, lecz w pełnym siadzie miał
dalej ciało w owej linii. Oczywiście bezpośrednio przed skokiem noga powinna
zostać zaparta w strzemieniu, by łydka nie uciekała w tył i nie zaburzała
równowagi jeźdźca, ale to już zupełnie inna historia…
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy artykuł
OdpowiedzUsuńA wg mnie autor tego artykułu bredzi.O ile mi wiadomo kiedys rzeczywiście często jeździło się na długich puśliskach (wystarczy poszukać starych fotografii kowbojów, gardianów z delty Camarque itd.). Nawet Caprilli i jego uczniowie mieli trochę inny dosiad-o ile mi wiadomo to nie dało się tam wyprowadzic żadnej linii bark, miednica, pięta (bez problemu można znaleźć fotografie w internecie). Ja sam próbowałem jeździc na długich puśliskach i bez anglezowania i jeździło się całkiem fajnie.
UsuńPani Tamaro, bardzo dziękuję za dobre słowo. Artykuł co prawda ma już kilka wiosen, mimo wszystko wciąż uważam, że jest on (traktowany oczywiście jako dwuczęściowa całość) całkiem przystępny.
UsuńPanu Johnowi (czyżby pod tym nickiem krył się p. Karol T.?) pomimo słów mało konstruktywnej krytyki również dziękuję za poświęcony czas. Przykro mi jednak, że nie pokusił się Pan na nic ponad "o ile mi wiadomo", "można znaleźć w internecie". Z resztą o ile Pan John, jest tym samym Panem Johnem który popełnił pod niniejszym wpisem komentarz w listopadzie 2018 r., a który później usunął, to szczerze gratuluję i jestem wręcz poruszony Pańską determinacją, by po tylu latach wracać i pisać, że "autor bredzi" :) Żyj Pan i daj pisać innym ;)