Kalina

Kalina

środa, 6 września 2017

Żadnego Komudy nie znam i znać nie chcę, a jego powieści mam w d...

Czy tak major Henryk Dobrzański ps. „Hubal” skomentowałby powieść Jacka Komudy? Tego się nie dowiemy. Ja natomiast powiem, że powieści tego autora znam, choć znać bym nie chciał, a przynajmniej niektóre fragmenty chciałbym zapomnieć…


Książka opowiadająca losy Majora i jego żołnierzy została wydana już jakiś czas temu. Przy okazji pojawiały się zapowiedzi nowego filmu, którego scenariusz miał być oparty o owo dzieło literackie. Sam Autor ma chyba tylu zwolenników co przeciwników. Znany jest ze swoich ostrych poglądów, jak choćby tego, że Henryka Sienkiewicza uznaje za „pierwszorzędnego pisarza drugorzędnego” i gardzi jego Trylogią. Ja tam Sienkiewicza darzę dużą estymą, może nie wspominam go z takim rozrzewnieniem jak major Klaczyński, ale też i żyć mi przyszło w innym miejscu i czasach. Do dzieł pana Komudy mam podejście znacznie chłodniejsze – owszem, podobały mi się „Galeony Wojny”, zagrywałem się z kolegami w obie edycje „Dzikich Pól”, jednak prace, które są główną wizytówką pisarza nigdy mi do gustu nie przypadły. A to coś mi nie zagrało w opisie ekwilibrystyki jeździeckiej, a to opisy pojedynków trzeba było czytać z książką W. Zabłockiego, by zrozumieć wszystkie kierunki cięć.
Tym bardziej brwi mi się uniosły gdy okazało się, że imć Komuda porywa się na historię hubalową. Co trzeba zauważyć, historię już opowiedzianą i to w całkiem dobrym filmie, który przeszedł do klasyki polskiej kinematografii. Zresztą, czytając książkę nie raz, nie dwa widziałem sceny z filmu – pod tym względem autor nie miał łatwego zadania.
Major Hubal w towarzystwie żołnierzy Wydzielonego Oddziału Wojska Polskiego
źródło: www.majorhubal.pl
Nie chcę się rozwodzić nad tym, jak autor wykreował na kartach książki postaci występujące w rzeczywistości. Biorąc pod uwagę jego tendencje do nadmiernej brutalizacji i wulgaryzacji swoich książek (ja wiem, wojna chwalebna nie jest…) na pewno bardzo mu przypadła do gustu postać porywczego majora, który, z powodu swojego charakteru, był pod koniec lat trzydziestych outsiderem odstawionym na boczny tor. W samym majorze wykreowanym przez Komudę nie podobała mi się zdecydowanie scena umizgów do chłopskiej dziewoi, a już to, że na sam koniec nie przepuścił nawet ułanowi  Teresce skwitowałem głośnym pacnięciem się w czoło. Otoczka wkoło samego Oddziału Wydzielonego – skargi ojców, że im ułani „córki popsowali”, alkohol, papierosy…. No przecież to była „klawa wiara”. Nie jestem specem od Hubalczyków, nie wiem ile jest prawdy w tym co przedstawia powieść, dlatego w tym miejscu serdecznie polecam recenzję książki autorstwa czytelniczki mojego bloga, która od lat zajmuje się historią Henryka Dobrzańskiego i Wydzielonego Oddziału Wojska Polskiego – dla tych, którzy pod względem merytoryczno-historycznym poszukują dobrej lektury, a po przeczytaniu tego tekstu mają wątpliwości, ta recenzja będzie dobrym dopełnieniem poglądu na ogół sprawy. Teraz natomiast pozwolę sobie przejść do głównej części artykułu, czyli do błędów, nieścisłości i rzeczy które mnie najbardziej rażą, a które by można było podciągnąć pod mumiństwo w dzisiejszych czasach, a więc – ad rem:
Jak wspomniałem na początku, Autor wielokrotnie w moim odczuciu strzelał sobie w kolano opisami wyczynów jeździeckich bohaterów. Z jednej strony próbuje być niezwykle drobiazgowy, co z drugiej często odbija mu się potem czkawką.  Tak jest i tym razem. Pierwszym faux pas jest opis lekcji prowadzonej kapitanowi Kalenkiewiczowi, a dokładnie fragment, w którym major Dobrzański wiąże sznurek służący za lonżę do kiełzna Bohatyra, gdyż… lonżuje konia na munsztuku! O ile sam sposób zapięcia lonży jest jednym z wielu i to całkowicie poprawnym, o tyle przypina się ją tak do kółek wędzidłowych, a nie do „kółka od munsztuka” (str. 55). Ogłowie oficerskie było tak skonstruowane, jak z resztą każde używane w WP w 1939, że bez problemu można było jeździć konia na samym wędzidle, nie było więc powodu do torturowania wierzchowca lonżą przypiętą do munsztuka… Brrrr, aż się wzdrygam…  W trakcie tego samego fragmentu powieści opisującego lekcję jazdy autor pokazuje, że sam ma duże braki. I tak, na stronie 61 podchorąży Morawski każe jechać kapitanowi kłusem wysiadywanym, po czym… okazuje się, że kapitan wysiaduje na złą nogę! Dobrze, że nie kazał mu anglezować w stępie albo w galopie. Myślę, że w CWA w Toruniu  uczyli jednak lepiej jeździć konno niż cukać i rzucać wszelkie wymyślne obelgi, które autor wciska w usta bohaterom i które laika zapewne śmieszą, lecz dla osób zaznajomionych z tematem są odgrzewanym kotletem.
Ppor. Morawski ps. Bem, Gałki, zima 1940 r.
Pod tybinką stroczona szabla oficerska wz. 21/22
źródło: www.majorhubal.pl
Nie lepiej wypadają opisy elementów umundurowania i uzbrojenia żołnierzy. Między innymi pojawia się temblak przy pistolecie VIS – choć już w innym miejscu jest koszerną smyczą. Zastanawiające jest też to, że pomimo iż cały sprzęt 110 pułku to karabiny i radiostacje ćwiczebne, szkolne i inne, nie będące raczej funkiel nówką, to jednak żołnierze dostają z magazynów nowe szable wz.  34, a tylko „gdzieniegdzie chwiała się jeszcze stara dwudziestka jedynka, wydobyta z czeluści magazynów w Wołkowysku.” (str. 77). Sam major posiada własną prywatną ludwikówkę, co w moim odczuciu jest raczej wątpliwe. Oficerowie, a tym bardziej starsi posiadali często po kilka szabel – nagrodowych, upominkowych etc., nawet z jedną taką – prywatną szablą Henryka Dobrzańskiego Ryszard Filipski gra w scenie szarży w filmie „Hubal” i jest to szabla oficerska wz. 21/22. Szable wz. 34 w wersji oficerskiej były raczej rzadkością, tym bardziej, że nie był to zatwierdzony rozkazem wzór szabli oficerskiej. Niemniej, major według pisarza  był tak do niej przywiązany, że niosąc na grzbiecie siodło szablę miał dalej na żabce przy boku (sic!). Tymczasem na stronie 34 powieści jest opis siodłania Bohatyra przez majora, a w nim taki fragment: „Dopiął paski, założył napierśnik i dopiero zapiął popręg. Koń stał spokojnie, jakby nic się nie działo. Nie reagował, kiedy major troczył szablę z lewej strony rzędu.”.
Rtm. Dobrzański i Lump, 1926
źródło: www.majorhubal.pl
W kwestii umundurowania moimi ulubionymi kwiatkami są „pułkownikowskie wężyki” (tak jakby miały się czymkolwiek odróżniać od zwykłych oficerskich), oraz przywiezione przez łączniczki majorowi oficerki od szewca Niedzielskiego z Warszawy - domyślam się, że chodziło o Niedzińskiego…
Język, którym posługują się bohaterowie też momentami jest karykaturalny, jak choćby zwrócenie się przez Dobrzańskiego do porucznika „Panie oficerze ewidencyjny”, choć major nie znał rzeczywiście jego funkcji, a jedynie się jej domyślał. Raczej żaden oficer nie siliłby się na takie określenia do nieznajomego i powiedziałby po prostu „panie poruczniku”.
Przedstawione kwiatki, poza tym o butach od Niedzielskiego wychwyciłem zaledwie na 150-200 pierwszych stronach powieści, która łącznie ma ich ponad 700. Później, najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się już pisać każdej pierdoły. Ciężko jest mi ocenić tą książkę. Ma swoje dobre momenty, opisy niektórych scen są bardzo dynamiczne i wartkie, niemniej prostackie wręcz momentami odbrązawianie postaci Majora Hubala nie wyszło w moim odczuciu, przede wszystkim autorowi, na dobre.
Nie chcę przekreślać tekstu Pana Komudy całkowicie, lecz smutne jest, że historyk i osoba kreująca się w Polsce na pierwszorzędnego powieściopisarza historycznego robi w swoich dziełach takie babole.

Na zakończenie, jako świeżo upieczony charciarz ze smutkiem stwierdzam, że Pan Komuda opisując pobyt majora u Niemojewskich pominął fakt, że ich włości były przez okres II Wojny Światowej ostoją dla tej wspaniałej rasy psów – o czym mogą się Państwo dowiedzieć chociażby na stronie facebook’owej Fundacji Folwark Podzamcze, prowadzonej przez potomków Niemojewskich, oraz prezentacji-albumu o polowaniu z chartami w rodzinie Niemojewskich autorstwa Prezesa Fundacji, a prywatnie prawnuka Sergiusza Niemojewskiego i mojego serdecznego kolegi ze studiów, Tadeusza Jedliczki.

I chyba tutaj wreszcie doszedłem do tego, co mnie drażni w „Hubalu” Jacka Komudy – zamiast pokazać „smaczki” z historii Majora i Oddziału Wydzielonego, autor skupiał się nieraz na szczegółach, szczególikach – ot, chociażby przy opisie siodłania Bohatyra musiał podkreślić, że derka była złożona regulaminowo i położona na grzbiecie konia czterema rogami z lewej strony z tyłu. Ja się pytam – po co? Dla osoby niezaznajomionej z tematem jest to treść zupełnie zbędna, natomiast ci, którzy na kawalerii się znają doskonale wiedzą (mam nadzieję) jak wygląda prawidłowo osiodłany wierzchowiec. Już chętniej widziałbym opis-wspomnienie, jak to na zawodach major Dobrzański wygrywa papierośnicę, która to przewija się w kilku miejscach. W tej sytuacji otrzymaliśmy książkę, która z jednej strony wciąga, bo nie wątpię, że może się podobać sporej rzeszy odbiorców, z drugiej zaś drażni i irytuje. A szkoda, bo ja bym chętnie przeczytał albo dobrą fabułę właśnie w stylu sienkiewiczowskim bez wciskania na siłę nie zawsze poprawnych historycznie wiadomości albo wręcz przeciwnie, dosadny i momentami wręcz nużący opis żołnierskiego życia - tymczasem „Hubal” Jacka Komudy jest dokładnie czymś pomiędzy, jak mawiał klasyk: ni pies, ni wydra – coś na kształt świdra.