Czy tak major Henryk Dobrzański ps. „Hubal” skomentowałby
powieść Jacka Komudy? Tego się nie dowiemy. Ja natomiast powiem, że powieści
tego autora znam, choć znać bym nie chciał, a przynajmniej niektóre fragmenty
chciałbym zapomnieć…
Książka opowiadająca losy Majora i jego żołnierzy została
wydana już jakiś czas temu. Przy okazji pojawiały się zapowiedzi nowego filmu,
którego scenariusz miał być oparty o owo dzieło literackie. Sam Autor ma chyba
tylu zwolenników co przeciwników. Znany jest ze swoich ostrych poglądów, jak
choćby tego, że Henryka Sienkiewicza uznaje za „pierwszorzędnego pisarza
drugorzędnego” i gardzi jego Trylogią. Ja tam Sienkiewicza darzę dużą estymą,
może nie wspominam go z takim rozrzewnieniem jak major Klaczyński, ale też i
żyć mi przyszło w innym miejscu i czasach. Do dzieł pana Komudy mam podejście
znacznie chłodniejsze – owszem, podobały mi się „Galeony Wojny”, zagrywałem się
z kolegami w obie edycje „Dzikich Pól”, jednak prace, które są główną wizytówką
pisarza nigdy mi do gustu nie przypadły. A to coś mi nie zagrało w opisie
ekwilibrystyki jeździeckiej, a to opisy pojedynków trzeba było czytać z książką
W. Zabłockiego, by zrozumieć wszystkie kierunki cięć.
Tym bardziej brwi mi się uniosły gdy okazało się, że imć
Komuda porywa się na historię hubalową. Co trzeba zauważyć, historię już
opowiedzianą i to w całkiem dobrym filmie, który przeszedł do klasyki polskiej
kinematografii. Zresztą, czytając książkę nie raz, nie dwa widziałem sceny z
filmu – pod tym względem autor nie miał łatwego zadania.
Major Hubal w towarzystwie żołnierzy Wydzielonego Oddziału Wojska Polskiego źródło: www.majorhubal.pl |
Nie chcę się rozwodzić nad tym, jak autor wykreował na
kartach książki postaci występujące w rzeczywistości. Biorąc pod uwagę jego
tendencje do nadmiernej brutalizacji i wulgaryzacji swoich książek (ja wiem,
wojna chwalebna nie jest…) na pewno bardzo mu przypadła do gustu postać
porywczego majora, który, z powodu swojego charakteru, był pod koniec lat
trzydziestych outsiderem odstawionym na boczny tor. W samym majorze wykreowanym przez
Komudę nie podobała mi się zdecydowanie scena umizgów do chłopskiej dziewoi, a
już to, że na sam koniec nie przepuścił nawet ułanowi Teresce skwitowałem głośnym pacnięciem się w
czoło. Otoczka wkoło samego Oddziału Wydzielonego – skargi ojców, że im ułani
„córki popsowali”, alkohol, papierosy…. No przecież to była „klawa wiara”. Nie
jestem specem od Hubalczyków, nie wiem ile jest prawdy w tym co przedstawia
powieść, dlatego w tym miejscu serdecznie polecam recenzję książki autorstwa
czytelniczki mojego bloga, która od lat zajmuje się historią Henryka Dobrzańskiego
i Wydzielonego Oddziału Wojska Polskiego – dla tych, którzy pod względem
merytoryczno-historycznym poszukują dobrej lektury, a po przeczytaniu tego
tekstu mają wątpliwości, ta recenzja będzie dobrym dopełnieniem poglądu na ogół
sprawy. Teraz natomiast pozwolę sobie przejść do głównej części artykułu, czyli
do błędów, nieścisłości i rzeczy które mnie najbardziej rażą, a które by można
było podciągnąć pod mumiństwo w dzisiejszych czasach, a więc – ad rem:
Jak wspomniałem na początku, Autor wielokrotnie w moim
odczuciu strzelał sobie w kolano opisami wyczynów jeździeckich bohaterów. Z
jednej strony próbuje być niezwykle drobiazgowy, co z drugiej często odbija mu
się potem czkawką. Tak jest i tym razem.
Pierwszym faux pas jest opis lekcji prowadzonej kapitanowi Kalenkiewiczowi, a
dokładnie fragment, w którym major Dobrzański wiąże sznurek służący za lonżę do
kiełzna Bohatyra, gdyż… lonżuje konia na munsztuku! O ile sam sposób zapięcia
lonży jest jednym z wielu i to całkowicie poprawnym, o tyle przypina się ją tak
do kółek wędzidłowych, a nie do „kółka od munsztuka” (str. 55). Ogłowie
oficerskie było tak skonstruowane, jak z resztą każde używane w WP w 1939, że
bez problemu można było jeździć konia na samym wędzidle, nie było więc powodu
do torturowania wierzchowca lonżą przypiętą do munsztuka… Brrrr, aż się wzdrygam… W trakcie tego samego fragmentu powieści
opisującego lekcję jazdy autor pokazuje, że sam ma duże braki. I tak, na
stronie 61 podchorąży Morawski każe jechać kapitanowi kłusem wysiadywanym, po
czym… okazuje się, że kapitan wysiaduje na złą nogę! Dobrze, że nie kazał mu
anglezować w stępie albo w galopie. Myślę, że w CWA w Toruniu uczyli jednak lepiej jeździć konno niż cukać
i rzucać wszelkie wymyślne obelgi, które autor wciska w usta bohaterom i które
laika zapewne śmieszą, lecz dla osób zaznajomionych z tematem są odgrzewanym kotletem.
Ppor. Morawski ps. Bem, Gałki, zima 1940 r. Pod tybinką stroczona szabla oficerska wz. 21/22 źródło: www.majorhubal.pl |
Nie lepiej wypadają opisy elementów umundurowania i
uzbrojenia żołnierzy. Między innymi pojawia się temblak przy pistolecie VIS –
choć już w innym miejscu jest koszerną smyczą. Zastanawiające jest też to, że
pomimo iż cały sprzęt 110 pułku to karabiny i radiostacje ćwiczebne, szkolne i
inne, nie będące raczej funkiel nówką, to jednak żołnierze dostają z magazynów
nowe szable wz. 34, a tylko „gdzieniegdzie
chwiała się jeszcze stara dwudziestka jedynka, wydobyta z czeluści magazynów w
Wołkowysku.” (str. 77). Sam major posiada własną prywatną ludwikówkę, co w moim
odczuciu jest raczej wątpliwe. Oficerowie, a tym bardziej starsi posiadali
często po kilka szabel – nagrodowych, upominkowych etc., nawet z jedną taką –
prywatną szablą Henryka Dobrzańskiego Ryszard Filipski gra w scenie szarży w
filmie „Hubal” i jest to szabla oficerska wz. 21/22. Szable wz. 34 w wersji
oficerskiej były raczej rzadkością, tym bardziej, że nie był to zatwierdzony
rozkazem wzór szabli oficerskiej. Niemniej, major według pisarza był tak do niej przywiązany, że niosąc na
grzbiecie siodło szablę miał dalej na żabce przy boku (sic!). Tymczasem na
stronie 34 powieści jest opis siodłania Bohatyra przez majora, a w nim taki
fragment: „Dopiął paski, założył napierśnik i dopiero zapiął popręg. Koń stał
spokojnie, jakby nic się nie działo. Nie reagował, kiedy major troczył szablę z
lewej strony rzędu.”.
Rtm. Dobrzański i Lump, 1926 źródło: www.majorhubal.pl |
W kwestii umundurowania moimi ulubionymi kwiatkami są „pułkownikowskie
wężyki” (tak jakby miały się czymkolwiek odróżniać od zwykłych oficerskich),
oraz przywiezione przez łączniczki majorowi oficerki od szewca Niedzielskiego z
Warszawy - domyślam się, że chodziło o Niedzińskiego…
Język, którym posługują się bohaterowie też momentami jest
karykaturalny, jak choćby zwrócenie się przez Dobrzańskiego do porucznika „Panie
oficerze ewidencyjny”, choć major nie znał rzeczywiście jego funkcji, a jedynie
się jej domyślał. Raczej żaden oficer nie siliłby się na takie określenia do
nieznajomego i powiedziałby po prostu „panie poruczniku”.
Przedstawione kwiatki, poza tym o butach od Niedzielskiego
wychwyciłem zaledwie na 150-200 pierwszych stronach powieści, która łącznie ma
ich ponad 700. Później, najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się już pisać
każdej pierdoły. Ciężko jest mi ocenić tą książkę. Ma swoje dobre momenty,
opisy niektórych scen są bardzo dynamiczne i wartkie, niemniej prostackie wręcz
momentami odbrązawianie postaci Majora Hubala nie wyszło w moim odczuciu,
przede wszystkim autorowi, na dobre.
Nie chcę przekreślać tekstu Pana Komudy całkowicie, lecz
smutne jest, że historyk i osoba kreująca się w Polsce na pierwszorzędnego
powieściopisarza historycznego robi w swoich dziełach takie babole.
Na zakończenie, jako świeżo upieczony charciarz ze smutkiem stwierdzam,
że Pan Komuda opisując pobyt majora u Niemojewskich pominął fakt, że ich włości
były przez okres II Wojny Światowej ostoją dla tej
wspaniałej rasy psów – o czym mogą się Państwo dowiedzieć chociażby na stronie facebook’owej
Fundacji Folwark Podzamcze, prowadzonej przez potomków Niemojewskich, oraz
prezentacji-albumu o polowaniu z chartami w rodzinie Niemojewskich autorstwa
Prezesa Fundacji, a prywatnie prawnuka Sergiusza Niemojewskiego i mojego
serdecznego kolegi ze studiów, Tadeusza Jedliczki.
I chyba tutaj wreszcie doszedłem do tego, co mnie drażni w „Hubalu”
Jacka Komudy – zamiast pokazać „smaczki” z historii Majora i Oddziału
Wydzielonego, autor skupiał się nieraz na szczegółach, szczególikach – ot,
chociażby przy opisie siodłania Bohatyra musiał podkreślić, że derka była
złożona regulaminowo i położona na grzbiecie konia czterema rogami z lewej
strony z tyłu. Ja się pytam – po co? Dla osoby niezaznajomionej z tematem jest
to treść zupełnie zbędna, natomiast ci, którzy na kawalerii się znają doskonale
wiedzą (mam nadzieję) jak wygląda prawidłowo osiodłany wierzchowiec. Już
chętniej widziałbym opis-wspomnienie, jak to na zawodach major Dobrzański
wygrywa papierośnicę, która to przewija się w kilku miejscach. W tej sytuacji
otrzymaliśmy książkę, która z jednej strony wciąga, bo nie wątpię, że może się
podobać sporej rzeszy odbiorców, z drugiej zaś drażni i irytuje. A szkoda, bo
ja bym chętnie przeczytał albo dobrą fabułę właśnie w stylu sienkiewiczowskim bez
wciskania na siłę nie zawsze poprawnych historycznie wiadomości albo wręcz
przeciwnie, dosadny i momentami wręcz nużący opis żołnierskiego życia -
tymczasem „Hubal” Jacka Komudy jest dokładnie czymś pomiędzy, jak mawiał
klasyk: ni pies, ni wydra – coś na kształt świdra.