Kalina

Kalina

piątek, 22 grudnia 2017

Czy Orzełek lubi dym?

Idąc za ciosem po artykule o rękawiczkach, po którym ku mojej wielkiej uciesze dotarło do mnie kilka ciepłych komentarzy ze środowiska kawaleryjskiego i rekonstrukcyjnego (za wszystkie bardzo dziękuję, gdyż to one najbardziej zachęcają do dalszej pracy), dziś wpis o zagadnieniu nieco innym.

Znów muszę sięgnąć pamięcią do swoich „ochotniczych” czasów, gdy niejednokrotnie byłem świadkiem sytuacji, gdy oficerowie KO upominali młodszych kolegów by nie palić papierosów w nakryciu głowy. Nawet rozmawiając pewnego razu z jednym z kolegów zapytał się mnie on tymi słowy: „Roch, ty jesteś ogarnięty w kwestiach regulaminowych – jak to było z tymi papierosami przed wojną?” Wtedy moja odpowiedź, choć dość lakoniczna ograniczyła się do zajęcia stanowiska, że nie było zwyczaju zdejmowania nakrycia głowy przy paleniu. Z resztą, nigdy żaden oficer KO na pytanie „ale dlaczego?” nie potrafił udzielić jednoznacznej, ani tym bardziej wyczerpującej odpowiedzi – tak więc  za chwilę może się okazać, że dam kawalerzystom-palaczom, a może i części rekonstruktorów broń do ręki. 

Gen. Sosnkowski pędzla W. Kossaka (1939)
W tle koniowodny w barwach 7pu.


Zanim jednak to nastąpi podam pomocną dłoń drugiej stronie. Mówiąc o zażywaniu wyrobów tytoniowych musimy pamiętać, że blisko sto lat temu ich wpływ na zdrowie i organizm był traktowany zdecydowanie mniej rygorystycznie. W miejscach publicznych i lokalach gastronomicznych palono papierosy dość swobodnie, a w latach 20-tych wśród wojskowych byłą wręcz pewna moda na „obnoszenie się” z papierosami. Wszak motyw kawalerzysty z papierosem – czy to w ustach, czy w trakcie zwijania go był bardzo popularny u Kossaków, mało tego, są nawet portrety oficerów – jak chociażby generała K. Sosnkowskiego – gdzie w jednej ręce trzyma papierosa, a w drugiej rękawiczki (w nawiązaniu do poprzedniego wpisu). Dlatego też twierdzę, że jedynym sposobem na ograniczenie nałogu tytoniowego wśród KO może być jedynie… propagowanie zdrowego trybu życia – w rozumieniu innym niż przedwojenne. A jeśli już muszą palić, to…

Orzełek lubi dym.

Po raz kolejny – tak jak miało to miejsce w przypadku rękawiczek, swoje badania oparłem o dwie rzeczy – vademecum „Oficer” z 1931 r. oraz analizę materiału fotograficznego. We wspomnianym podręczniku dość sporo miejsca poświęcono papierosom – w opisie przedmiotów, tak zwanych „drobiazgów” które powinny być uzupełnieniem sylwetki oficera czytamy:

„Papierosy nosi oficer w polu w papierośnicy skórzanej [być może w celu lepszego maskowania – skórzana papierośnica nie odbija tak światła jak metalowa, co jednak przy ostrogach, błyszczących oficerkach i metalowych obiciach łęków w siodle oficerskim wydaje się przesadzoną tezą – R.I.] – w garnizonie zaś w srebrnej. Papierosy dobrych gatunków można nosić również w oryginalnych pudełkach, w których są sprzedawane.” 

O ile w kwestii współczesnych kawalerzystów musieliby oni zadecydować, jakie papierosy są „dobrego gatunku” i które ewentualnie można pozostawić w oryginalnych pudełkach, tak dla rekonstruktorów nie ma zbyt dużego wyboru – trzeba się zaopatrzyć w papierośnicę, albo reprodukcję przedwojennych pudełek.
Co zaś tyczy się samego palenia, to stanowczo starano się ograniczać sytuacje w których oficerowi można było zapalić:
Thug life...
„PALENIE TYTONIU.
W trakcie trwania zajęć służbowych (wyjątek: praca w biurach itp.) oficer nie może palić.
W toku załatwiania spraw służbowych, nawet z młodszymi stopniem, nie należy palić.
W trakcie przerwy w zajęciach służbowych oraz w biurach w obecności przełożonego oficer nie pali, ani też nie zwraca się z prośbą o pozwolenie zapalenia.”
Oczywiście vademecum nie było sztywnym regulaminem, więc książka sobie, a proza życia codziennego sobie – co może udowodnić zdjęcie podesłane mi przez Pawła Janickiego, a które wgniotło mnie w fotel, a szczękę zbierałem z podłogi (trochę też ze śmiechu nad tym, jak bardzo malutcy jesteśmy jeśli chodzi o odtwarzanie przedwojennego wojska) – oto przed państwem oficer inspekcyjny jednego z dywizjonów artylerii konnej, bez wątpienia w trakcie zajęć służbowych, przy szabli i z opuszczoną na brodę podpinką, przemierza teren koszar… z papierosem w ręce… Thug life…

Z resztą, w naszej Baterii, wojsku motorowym, gdzie służba była ciężka i brudna – o czym świadczyć może chociażby dwukrotnie szybsze zużywanie się umundurowania i wyposażenia - z pewnym przekąsem i szyderczym uśmiechem patrzymy na coraz popularniejszy widok rekonstrukcyjnego starego wojska, które popada w dwie skrajności. Albo wygląda jak obraz z cytatu z „Pana Generała” z C.K. Dezerterów, który rubasznym głosem krytykuje „wraca oficer, prosto z burdelu…”, albo też obserwujemy wypieszczonych podchorążych, chorążych, i inne szarże które „na boczku” uprawiają lansik w uproszczeniu sprowadzony do zamkniętej pętli – „salucik, rękawiczka, fajeczka”.

Jak widać, w wojsku raczej starano się jeśli nie zwalczać, to przynajmniej ograniczać sposobność do palenia papierosów. Nigdzie jednak nie natknąłem się na kuriozalny zakaz, czy sugestię, że nie powinno się palić w nakryciu głowy, a tym bardziej w takim, na którym znajduje się orzełek. Czytając dalej „Oficera” natkniemy się na taki fragment:

„Na ulicy.
(…)
Ukłony wojskowe oddaje oficer zawsze prawą ręką, sprężyście i w sposób zgodny z przepisami, bez względu na to, do kogo są skierowane. [biorąc pod uwagę, że w wojsku polskim nie ma tradycji salutowania do gołej głowy należy uznać, że czapka na ulicy jest obowiązkowa, ale to chyba nie ulega wątpliwości]
(…)
W ręce oddającej ukłon nie można jednocześnie trzymać papierosa lub rękawiczki. Nie do pomyślenia jest papieros w ustach. W ogóle powinien oficer znaleźć tyle silnej woli, aby nie palić na ulicy.


Cytowany fragment dobitnie pokazuje, że na ulicy, choć myślę, że można to ogólnie podciągnąć po sytuację poza budynkami, papierosy palono bez zdejmowania nakrycia głowy. Czego dowodzi również przeanalizowany materiał fotograficzny.

Oficerowie 1psk
Podchorążacy
Dwa pierwsze zdjęcia dotyczą co prawda polowego nakrycia głowy – furażerki – w dodatku pozbawionej w obu przypadkach orzełka (którego dziś KO nosi na każdym możliwym nakryciu głowy). Pierwsze przedstawia przyszłych oficerów z podchorążówki na zdjęciu grupowym, drugie natomiast, już czytelnikom znane, grupę oficerów 1psk.  Oficer na drugim zdjęciu, o czym już wspominałem, jest w sytuacji bardzo niewzorcowej, stojąc w rozpiętym płaszczu, jakby to ktoś mógł powiedzieć, wręcz „rozebrany” przy kobiecie i jeszcze z papierosem w dłoni. Przypomina mi się moja krótka rozmowa z rtm. Kaw. Och. Piotrem Szakaczem na zeszłorocznych (2016 r.) Dniach Ułana w Poznaniu, kiedy to zapytał mnie, czy aby przypadkiem członkowie mojej grupy nie chodzili poprzedniego wieczoru w porozpinanych płaszczach. Odpowiedziałem, że faktycznie taka sytuacja miała miejsce, że narzuciliśmy sobie na plecy płaszcze, które z resztą krążyły z jednych ramion na drugie, gdyż noc była zimna, a zmarzluchów więcej niż okryć. Z resztą, na podkreślenie, że nie zrobiliśmy nic złego, bogatszy o te analizy uznam, że był to czas zupełnie prywatny, nie miało to miejsca w trakcie trwania oficjalnej części obchodów, ani zawodów, lecz po ich zakończeniu na dany dzień, a nawet przed rozpoczęciem na dobre, gdyż sytuacja dotyczyła wieczoru poprzedzającego pierwsze starty – tyle słowem dygresji.
Palarnia w 1 pułku szwoleżerów

Kolejne trzy zdjęcia dotyczą już umundurowania garnizonowego. Pierwsze przedstawia dwóch oficerów 1 pszwol, być może na ławeczce-palarni na terenie koszar. Rotmistrz z lewej strony pali papierosa w nakryciu głowy. Zdjęcie myślę, że jest jak najbardziej naturalne, swoją drogą pokazująca zwykłe koszarowe życie.

Drugie i trzecie zdjęcie dotyczą opisywanej przeze mnie w poprzednim artykule grupy zdjęć ulicznych. Na pierwszym widzimy oficera 68pp z Wrześni (nota bene zdjęcie z tej samej ulicy jest w poprzednim artykule) palącego papierosa. Rogatywka na głowie, papieros w lewej ręce, co by nie przekładać z ręki do ręki gdy zajdzie potrzeba oddania salutu. Ostatnie natomiast nie ukazuje co prawda oficera a starszego podoficera, jednakże myślę, że nie ma to dużego wpływu na obraz sytuacji. Sierżant piechoty uwieczniony na letnim spacerze z żoną (?).
Oficer 68pp z papierosem

Na otarcie łez wszystkim, którzy sprzeciwiają się „kurzeniu na orzełka” przesyłam jedyne zdjęcie na którym widziałem ową „scenę jak ze snu” – kapitan i porucznik artylerii konnej, co ciekawe gdzieś w lesie, może podczas przerwy od zajęć, z papierosami i rogatywkami w rękach. Ale czy jedno z drugim jest tu w jakikolwiek sposób połączone?

Podsumowaniem chyba może być jedynie stwierdzenie, że łatwiej i sensowniej byłoby zabronić „współczesnym kawalerzystom” palić w mundurze w ogóle, niż bez nakrycia głowy. Wystarczyłoby, aby oficerowie przeciwni nałogom tytoniowym zaczęli ukrócać tą praktykę wzorem gen. Stefana de Castenedolo-Kasprzyckiego, komendanta Szkoły Kawalerii w Grudziądzu, który podczas omawiania jakiegoś ćwiczenia na świeżym powietrzu zauważył młodego oficera palącego papierosa, który na zrobioną uwagę odrzekł naiwnie, iż sądził, że na świeżym powietrzu wolno palić. Otrzymał odpowiedź generała: „Tam gdzie ja jestem, nie ma świeżego powietrza.” 

środa, 20 grudnia 2017

Rękawiczki które zajmują ręce

Od jakiegoś czasu miałem ochotę poruszyć ten temat. Ostatecznie pchnęły mnie do tego liczne galerie z okazji obchodów świąt państwowych, imprez tanecznych, jak i ostatniej – bardzo smutnej okoliczności – pogrzebu śp. Pułkownika Zbigniewa Makowieckiego.

Pisząc ten post stąpam po dość cienkim lodzie, głównie z racji tego, że ciężko jest wszystkich, których on dotyczy wrzucić do jednego, rekonstrukcyjnego „worka” – bo kawaleria ochotnicza zaraz się obruszy, że oni nie są rekonstruktorami, albo to rekonstruktorzy mogą się nie zgodzić na to, żeby ruch KO uznawać za rekonstruktorów. Ze swojej obserwacji stwierdzam również, że poruszone tutaj kwestie dotyczą jednak bardziej kawalerzystów ochotników niźli rekonstruktorów, niemniej ci pierwsi zawsze podkreślają, że dużo czerpią z tradycji przedwojennej kawalerii, natomiast drugim nie zaszkodzi mała powtórka z rozrywki.

Skoro więc jesteśmy przy czerpaniu z tradycji bądź jej odtwarzaniu, to obowiązkową lekturą dla wszystkich rekonstruktorów odtwarzających postać oficera jest vademecum „Oficer” z 1931 r. autorstwa płk. dypl. Berlinga, mjr. dypl. Próchnickiego i kpt. dypl. Kramara. Jest również (bądź powinna być) przynajmniej zalecana dla oficerów, jak z resztą i dla wszystkich kawalerzystów ochotników, biorąc pod uwagę, że ich mundury organizacyjne zdecydowanie bardziej upodabniają ich do sylwetek oficerskich.
O co więc się rozchodzi?

Rękawiczki, które zajmują ręce.
Wzór rękawiczek oficerskich z Dziennika Rozkazów z 1935r. 

Ot, element umundurowania, w zasadzie obowiązkowy przy odtwarzaniu sylwetki oficera przedwojennego wojska, również obowiązkowy według regulaminów mundurowych element każdego kawalerzysty FKO – zarówno w polu jak i garnizonie, oraz przy mundurze wieczorowym. Rękawiczki są rzeczą całkiem przydatną, szczególnie przy jeździe konnej, niemniej w pewnych warunkach pogodowych dość kłopotliwą – chodzi oczywiście o okres letni. W dzisiejszych czasach dochodzi jeszcze jeden aspekt – skórzane rękawiczki  znacznie utrudniają obsługę telefonów dotykowych – z czym nie musieli się zmagać nasi dziadowie.
Na łamach „Oficera” o rękawiczkach przeczytamy (pisownia oryginalna):
„Oficer powinien mieć trzy pary rękawiczek:
  • Bronzowe skórzane,
  • Białe lub kremowe irchowe do prania,
  • Białe błyszczące, do ubrania wieczorowego,
Szwy należy kontrolować co dzień, a ewentualne rozprucia natychmiast naprawić. Białe rękawiczki irchowe wymagają prania po jednodniowem użyciu.”

Ten wykaz można określić mianem kanonu. Oczywiście i w tej kwestii, jak niemal we wszystkich przed wojną (a tym bardziej w kawalerii) były różne mody i zwyczaje – w latach dwudziestych często do munduru na co dzień noszono białe rękawiczki, innym razem w modzie były żółte (kremowe) rękawiczki z nubuku – każdy starał się wyróżniać. Ogólny wzór rękawiczek można znaleźć w dzienniku rozkazów z 1935 roku (zdj.). Jak widać znacząco się różnią od popularnych dzisiaj, głównie w KO brązowych rękawiczek oficerskich – przede wszystkim posiadaniem guzika lub nieregulaminowego zatrzasku /napy/ – co jednak biorąc pod uwagę, że rękawiczki były zakupowane prywatnie nie powinno dziwić – takowe można zobaczyć chociażby w scenie przysięgi wojskowej z filmu „Płomienne serca” z 1937 roku. W trakcie analizy materiału fotograficznego pod kątem niniejszego artykułu zauważyłem, że w latach wcześniejszych (1920-1935) bardzo często występowały rękawiczki podobne do dzisiejszych oficerskich (o luźniejszym nadgarstku) i zdjęcia te pokazują, dlaczego istotnym elementem rękawiczki winno być zapięcie – otóż luźna rękawiczka miała tendencję do wychodzenia spod mankietu kurtki mundurowej bądź nieestetycznego wywijania się, podczas gdy rękawica z zapięciem, ciasno przylegająca do nadgarstka nie miała takiej możliwości. Doskonale ten problem widać na pierwszym zdjęciu zamieszczonym w moim poprzednim artykule o rynsztunku konia sportowego.

W ten oto sposób przebrnęliśmy przez wstęp do głównego zagadnienia, którym jest noszenie rękawiczek. Wśród członków KO zauważyłem, że bardziej niż noszenie rękawiczek ważne jest dla nich ich posiadanie. Niejednokrotnie widuję zdjęcia – również moich serdecznych kolegów – konno z rękawiczkami… za pasem!

O ile kwestia dosiadania konia w rękawiczkach raczej nie ulega wątpliwości, co do dnia dzisiejszego ma swoje odzwierciedlenie w konkursach ujeżdżenia i próbie ujeżdżeniowej WKKW, tak „współczesnym kawalerzystom” problemu nastręczają wszelkie wystąpienia piesze. Pamiętam dobrze, gdy sam byłem w KO i starsi koledzy nawet pouczali mnie jak prawidłowo powinno się nosić rękawiczki za pasem – z prawej strony (bo z lewej jest szabla) i palcami od wewnątrz – żeby nie dyndały na wszelkie strony. Cóż, „gdy się wejdzie między wrony trzeba krakać jak i one” – mówi ludowe porzekadło. Lata minęły i z KO poszedłem w bardziej interesującym mnie kierunku historycznym, w związku z czym trzeba było w końcu zmierzyć się z owym mitem, czy też może wymyśloną praktyką wkładania za pas rękawiczek.

Znów, na sam początek sięgnąłem do wspomnianego vademecum, czy aby tam nie było określone co i jak. Oczywiście nie zawiodłem się, gdyż w podrozdziale „Miejsca i lokale publiczne” w „uwagach ogólnych” czytamy:

„Na ulicy zawsze obowiązują rękawiczki na rękach. Wyjątek stanowią upały, podczas których wolno rękawiczki zdjąć i nieść w ręce. Nie nosić rąk w kieszeniach. W ręce oddającej ukłon nie można równocześnie trzymać papierosa lub rękawiczki.”

W zasadzie ten wpis powinien wyczerpać temat. Z sugestii o niesalutowaniu ręką w której trzymamy rękawiczki (bądź papierosa) wynika, że najwygodniej było nieść je w lewej ręce. Ponownie odwołam się do analizowanych materiałów. Jak z nich wynika, nie można zaprzeczyć, że wkładanie rękawiczek za pas było praktyką stosowaną przed wojną, jednakże nie była tak umocowana i nie była tak częsta jak wśród „współczesnych kawalerzystów”. Przeważnie miała ona zastosowanie w sytuacjach mało oficjalnych, czy też charakteryzujących się małą „sztywnością mundurową” – wydarzenia sportowe, manewry, czas wolny – nigdy jednak w przypadku wystąpień oficjalnych.  Z resztą, przy analizie fotografii starałem się odrzucać te prezentujące wysokich rangą wojskowych, by nie paść ofiarą zarzutu „No ale wiesz, to Wieniawa” – nota bene zdjęć gen. Długoszowskiego w zakresie omawianym  przewinęło mi się przed oczami całkiem sporo.

"Jaki ojciec taki syn"
Tak więc zdjęć przedstawiających oficerów z rękawiczkami za pasem znalazłem zaledwie kilka, z czego jeszcze mniej było jakości nadającej się do artykułu (bez udowadniania, że ta ciemniejsza plamka na ciemnej niewyraźnej sylwetce to rękawiczki). Dwa z nich, przedstawiają oficerów na zawodach konnych – przy czym co do pierwszego nie mam wątpliwości, natomiast w kwestii drugiego trzeba zawierzyć opisowi.

Zdjęcie pierwsze – najchętniej zatytułowałbym żartobliwie „Jaki ojciec taki syn” – przedstawia kapitana artylerii konnej na zawodach jeździeckich w luźniej pogawędce. Kapitan za pas włożone ma jasne rękawiczki, a dodatkowo ręce włożone do kieszeni spodni, co również nie było w dobrym tonie. Obok niego stoi młody kadet – również z rękawiczkami za pasem. Jak widać całą scena ma charakter nieoficjalny, prawdopodobnie ów kapitan był uczestnikiem zawodów, co może sugerować brak szelki naramiennej.

Rtm. Berenson z towarzystwem
Zdjęcie drugie – według opisu zrobione na zawodach jeździeckich, przedstawia grupę oficerów 1 psk. Z rękawiczkami za pasem widoczny rtm. Oskar Berenson. O tym, że sytuacja ma charakter mało oficjalny może świadczyć fakt, że widoczny obok rotmistrza podporucznik stoi w rozpiętym płaszczu.

Zdjęcie trzecie przedstawia zupełnie inną sytuację. Młody podporucznik artylerii kupuje lody – scena całkowicie pozasłużbowa, możliwe, że włożył rękawiczki za pas na chwilę, gdyż zaraz miał zacząć rozpinać guzik kurtki w celu wyjęcia portmonetki, w czym trzymane w rękach rękawiczki by przeszkadzały.
Zimne lody dla ochłody!

Czwarte zdjęcie przedstawia scenę z manewrów – pułkownik w tle ma włożone za pas rękawiczki. Warto nadmienić, że generał widoczny na pierwszym planie ściągniętą rękawiczkę trzyma w ręku. Dodatkowo pragnę zwrócić uwagę na podpułkownika artylerii konnej prawej stronie, a dokładnie na jego rękawiczki, które rozpięte, bądź pozbawione guzików/nap do spięcia luźno wiszą przy nadgarstkach sprawiając wrażenie za dużych i nieestetycznie wychodząc z rękawów.

W opozycji do powyższych fotografii przedstawiam kilka, ukazujących podobne zdarzenia, choć nie tylko.

Polska ekipa w Nicei, 1936r.
Zdjęcie szóste – generał Długoszowski w towarzystwie oficerów na zawodach konnych. Zarówno generał jak i towarzyszący mu pułkownik trzyma rękawiczki w ręce. Scena jak najbardziej nieoficjalna, o czym świadczyć może umundurowanie generała – bluza drelichowa wzoru żołnierskiego, zapinana na cztery guziki, wkładana przez głowę.

Zdjęcie siódme – reprezentacja kraju na zawodach w Nicei 1936r. To zdjęcie co prawda zamieszczam tu trochę niechętnie, gdyż ma „znamiona” pozowania, jednakże jest kolejnym przykładem na powszechnie stosowaną praktykę.

Manewry
Zdjęcie ósme – scena z manewrów – oficerowie w zbiorowej fotografii – luźna atmosfera, czego dowodzą chociażby tak dziś, jak i wtedy gonione „łapy w kielni”. Podporucznik z lewej trzyma w ręce rękawiczki.
















Zdjęcie dziewiąte – rotmistrz prawdopodobnie 8 pu w trakcie zajęć terenowych w CWK.

Zdjęcia dziesiąte, jedenaste i dwunaste – wykonane są w tej samej specyficznej sytuacji – na ulicy. W tym momencie pragnę wyjaśnić jak powstawały tego typu zdjęcia. Nierzadko zdarzało się, że fotografowany zamawiał sobie takie zdjęcie sytuacyjne zamiast w atelier, wtedy wraz z fotografem wychodzono przed zakład i robiono zdjęcie na ulicy – zdarzają się kolekcje np. po podchorążych, gdzie co roku wraz ze zdobyciem kolejnych obszyć przyszły oficer fotografował się w trakcie spaceru przed zakładem. Inną sytuacją jaka mogła się zdarzyć, była znana bardziej tym, którzy pamiętają epokę polaroidów. Fotograf bowiem czekał na ulicy i gdy zauważył ciekawy „obiekt” do obfotografowania robił zdjęcie z zaskoczenia , po czym dawał wizytówkę z informacją gdzie i kiedy będzie można odebrać zdjęcie. Często na takich zdjęciach ludzie mają zaskoczone miny, bądź też w ogóle nie patrzą w kierunku obiektywu, co tym bardziej dowodzi, że zostali uwiecznieni w naturalnej sytuacji.  Zdjęcia te przedstawiają kolejno – kpt. Izajasza Chwalimira Pochwalowskiego z 68pp z żoną, prawdopodobnie na ulicach Wrześni, dwóch oficerów 68pp z Wrześni (kolejne zdjęcie z tego samego miejsca znajdzie się w kolejnym artykule) oraz ostatnie zdjęcie – porucznika artylerii. Wszystkie one mają cechę wspólną – sposób noszenia rękawiczek.
Kpt. Pochwalowski

Oficerowie 68pp na ulicy Wrześni

Porucznik artylerii na ulicy

Ostatnie zdjęcie jest wyjątkowe, a przy tym w małym nawiązaniu do niedawnego pogrzebu śp. Pana Pułkownika. Zdjęcie przedstawia moment wyniesienia z kościoła trumny z ciałem płk. Jana Głogowskiego, Szefa Wojskowego gabinetu Prezydenta RP Ignacego Mościckiego. Widoczny na pierwszym planie major 1 pszwol trzyma w ręku zarówno czapkę jak i rękawiczki. W kontraście do tej sceny natknąłem się na zdjęcie z pogrzebu płk. Makowieckiego, gdzie jeden z kawalerzystów  już po wyjściu z kościoła dalej miał rękawiczki za pasem. Zastanawiam się tylko, po co je w ogóle tam wkładał…
Pogrzeb płk. Głogowskiego

O co więc cały ten ambaras? O fason! Fason, którym KO tak się szczyci. Pewne rzeczy mogą wynikać z niewiedzy, więc oto podaję ją kolegom „jak na tacy” – co oni z tym zrobią – to już nie moja broszka, nie jestem zbawicielem świata, natomiast pasją moją jest historia i jeżeli jakąś ciekawą analizą mogę się dla dobra większej grupy pochwalić, to to robię. Poza tym, rękawiczki latem mają pewną smutną przypadłość – farbują. I przyznam się bez bicia, że mi kiedyś rękawiczki włożone za pas zafarbowały mundur – koledzy, nie popełniajcie tego błędu!


W artykule specjalnie pominąłem kwestię białych rękawiczek do munduru wieczorowego, gdyż o ile jestem w stanie zrozumieć włożenie za pas „codziennych” rękawiczek, tak włożenie białych rękawiczek za pas salonowy uważam za olbrzymi nietakt. Szanowni panowie – to nie jest ozdoba, to nie kutasy przy szlacheckim pasie, tylko rękawiczki, które parafrazując parokrotnie cytowaną dziś książkę „ze względu na suknie pań w trakcie tańca należy mieć na rękach”.