Kalina

Kalina

środa, 21 października 2020

Podajcie koniowody!

  

Rekonstrukcja sylwetki starszego ułana - koniowodnego pierwszej trójki sekcji liniowej
9. Pułku Ułanów Małopolskich, wiosna 1939 r.

 
Rekonstrukcja kawalerii polskiej z września 1939 r., jak z mojej obserwacji wynika, sprowadza się aktualnie niemal w całości do pokazywania dwóch aspektów – poruszania się konno i szarż albo walki pieszej. Niestety, co stwierdzam ze smutkiem, bardzo rzadko zdarza się sytuacja by widz mógł podziwiać element będący spójnikiem między tymi dwoma obszarami – spieszenie i pracę koniowodnych.  Jest to o tyle przykre, że gdy się spojrzy na kinematografię – obojętnie czy współczesną czy tą międzywojenną to moment wkraczania żołnierzy do walki był zawsze chętnie filmowanym tematem – „Śluby ułańskie”, nagrania dla kronik filmowych, „Szarża lekkiej brygady” czy nawet ekranizacje mniej konnych momentów – desant na plażę Omaha w „Szeregowcu Ryan’ie”, lądowanie spadochroniarzy w „O jeden most za daleko” czy opuszczanie śmigłowców w „Byliśmy żołnierzami” albo „Black Hawk Down”. Spieszenie czy opuszczanie pojazdów jest wdzięcznym obrazem ze względu na swoją dynamikę, którą jednakże ciężko jest uzyskać bez godzin ćwiczeń i zgrania.

"Śluby Ułańskie" z 1934 roku. Film zrealizowany przy pomocy 7. Pułku Ułanów Lubelskich. Konsultantem był sam gen. Wieniawa-Długoszowski. Od 54:50 widoczny fragment ćwiczeń - zajęcie pozycji przez szwadron liniowy wzmocniony przez pluton ckm, spieszenie oddziałów, pracę koniowodnych.

    Pod tym względem chlubnym wyjątkiem, któremu chcę  tu oddać honor, jest działalność Oddziału Konnego Towarzystwa Byłych Żołnierzy i Przyjaciół 15. Pułku Ułanów Poznańskich, który jako jedyny w kraju prezentuje dynamiczne pokazy sekcji ciężkiego karabinu maszynowego wz. 30 na jukach. Drugim tego typu przedsięwzięciem, które miałem okazję podziwiać na żywo, był pokaz zaprzęgu armatki przeciwpancernej 37mm wz. 36 w wykonaniu kolegów ze Stowarzyszenia im. 7. Pułku Ułanów Lubelskich w kooperacji z ekipą kaskaderską East Riders Stunt Team przy okazji rekonstrukcji Szarży pod Łomiankami w 2016 roku. Co warte nadmienienia, ci ostatni w ramach inscenizowanej szarży 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich, w trzecim nawrocie pojechali pełnym galopem przez pole inscenizacji z „wolnymi” końmi po bokach, co miało symbolizować pędzące po polu walki samotne wierzchowce, których jeźdźcy już na zawsze pozostali na polach pod Wólką Węglową. Warto wspomnieć również mający w zeszłym roku premierę film „Ostatni bój” będący fabularyzowanym dokumentem opowiadającym historię walk 3. Pułku Strzelców Konnych im. Hetmana Stefana Czarnieckiego, w którym również przedstawiono moment spieszenia i pracę koniowodów. Oprócz tej sceny ze względu na dynamikę podobała mi się w całym projekcie jeszcze jedna – rozszalałych koni pędzących przez gospodarstwo. Na tym musiałbym zakończyć pochwały dotyczące filmu, który zresztą nie jest też tematem niniejszego wpisu  Niestety, na tych przykładach kończy się również na dzień dzisiejszy prezentowanie pracy koniowodnych. Jeszcze kilka lat temu na Strefie Militarnej w Podrzeczu można było podziwiać działon artylerii konnej, jednakże, głównie ze względu na potrzebną liczbę koni i ludzi do tego przedsięwzięcia, w najbliższym czasie chyba nie będzie nam dane ponownie tego zobaczyć.

    Jak to jednak wyglądało przed wojną? Czy służba koniowodnego była ciężka i jak dobierano do niej żołnierzy? Regulaminy i instrukcje są w tym zakresie bardzo lakoniczne, nieco więcej można wyczytać ze wspomnień przedwojennych oficerów.

    Zanim jednak przejdziemy do tekstów źródłowych z gatunku memuarystyki warto poświęcić kilka chwil, by przyjrzeć się jak wyglądała służba koniowodów na przestrzeni dwudziestolecia międzywojennego w plutonach liniowych kawalerii. Z rozmysłem zaznaczam, że w niniejszym tekście zajmiemy się przede wszystkimi plutonem liniowym, a nawet jeszcze niżej, bo sekcjami liniowymi (w mniejszym stopniu, w zasadzie wyłącznie otrzemy się o kolejne szczeble taktyczne) omijając kwestie plutonów k.m. na jukach czy taczankach, działonów armat ppanc., czy artylerii konnej.

    Niezależnie czy w trójkowej czy czwórkowej organizacji kawalerii (sekcje po sześciu bądź ośmiu jeźdźców) przez całe dwudziestolecie koniowodnych było zaledwie dwóch na sekcję. W przypadku ośmioosobowych sekcji dawało to jeszcze większą przewidzianą regulaminami elastyczność. Pomijając ogólną kwestię większej siły ognia, regulamin z 1922 roku przewidywał aż trzy rodzaje spieszenia:

- spieszenie zwykłe (normalne)

- spieszenie zmniejszone

- spieszenie pełne

    Spieszenie zwykłe było podstawowym przygotowaniem oddziału do walki pieszej. Każda sekcja przeprowadzała je indywidualnie. Koniowodami każdego szeregu sekcji liniowej były „trójki”. Trudność polegała jednak w większej ilości koni przypadającej na jednego jeźdźca. O ile w systemie trójkowym pozostający w siodle kawalerzysta chwytał wodze dwóch koni swoich towarzyszy, tak w systemie czwórkowym za koniem „numeru drugiego” był jeszcze koń dowódcy sekcji (1). Zupełnie nie wychodziło w grę trzymanie dodatkowej wodzy w trakcie przemieszczania . Jak więc sobie z ty poradzono? Poniekąd „przywiązywano konia” do sąsiedniego – pkt. 373 akapit drugi regulaminu:

 „Nr 1, 2 i 4 pozostawiają wodze munsztukowe na szyjach końskich, zaczepiwszy je za lewe juczki, z wodzami zaś wędzidłowemi postępują w taki sposób: Nr 1 i 2 zdejmują wodze z szyj koni, Nr 1 przerzuca swoje wodze przez głowę konia 2-go, przeciągnąwszy uprzednio wodze Nr 2-go przez swoje wodze; Nr 2 oddaje swoje wodze koniowodowi, Nr 4, nie zdejmując swoich wodzy, oddaje je koniowodowi, który zakłada je na lewe przedramię. Koniowód uzyskuje w ten sposób możność dogodnego kierowania końmi.”
Brzmi skomplikowanie? Poczekajcie aż dojdziemy do spieszenia pełnego!

    Nim jednak spieszenie pełne, to mamy jeszcze po drodze usankcjonowane regulaminem spieszenie zmniejszone wykonywane na komendę „Pluton – do walki pieszej – połowa – z koni!”. W tym przypadku w każdej sekcji spieszały się nr 1 i 3 obu szeregów przekazując wodze wędzidłowe swoich wierzchowców jeźdźcom jadącym po ich lewej stronie.   


    Zarówno w przypadku spieszenia zwykłego jak i zmniejszonego, koniowodzi zachowywali pełną mobilność. Siedząc na swoich wierzchowcach mogli bez problemu przemieszczać się za walczącym plutonem, w razie potrzeby dostarczyć amunicję bądź też na wezwanie dowódcy podprowadzić konie do wsiadania. Ostatni wariant możliwość przemieszczania się koniowodów miał ograniczoną do minimum. Spieszenie pełne wykonywane na komendę „Pluton – do walki pieszej – wszyscy – z koni!” przewidywało pozostawienie jednego koniowoda na dwie sekcje (półpluton) – łącznie więc do opieki nad końmi plutonu przeznaczano 3 koniowodów + zastępca dowódcy plutonu (przy założeniu, że w skład plutonu wchodziły 4 sekcje liniowe i 2 sekcje r.k.m.).

    Spieszenie pełne, choć nie jest to napisane wprost w regulaminie, wykorzystywane miało być przede wszystkim do tzw. „walki pieszej przez dłuższy czas”, czyli w przypadku, gdy kawaleria nie miała korzystać ze swej ruchliwości, a na przykład, utrzymywać zdobyty teren. Było to rozwiązanie, co do którego należy sądzić, że uciekano się doń zazwyczaj rzadko, wszak walka kawalerii opierała się, przede wszystkim na ruchu – zarówno w ataku jak i obronie. Tym niemniej zdarzały się przypadki będące później przyczynkami chociażby do żurawiejek – „A dwunasty pułk bojowy, rzuca lance – hajda w rowy!”.

Spieszenie pełne wykonywano na komendę „Pluton – do walki pieszej – wszyscy – z koni!” w sposób następujący:

Na hasło wszyscy zsiadają z koni, lance kładą na ziemię lub zawieszają u siodeł, konie ustawiają półplutonami w dwa półkola i oddają wodze koniowodom. Zawczasu należy wyznaczyć dwóch szeregowców jako koniowodów, po jednym na dwie sekcje [półpluton – przyp. R.I.]. Plutonowy pozostaje z koniowodami, jako ich dowódca i także pomaga w trzymaniu koni. (…) Przy spieszaniu pełnem dla ponownego dosiadania koni, na rozkaz, komendę lub sygnał, spieszeni kawalerzyści biegną do swych koni, poczem je dosiadają.

    Jak łatwo wyliczyć, na każdego koniowoda pozostawało szesnaście (sic!) koni. Był więc to sposób uniemożliwiający jakiekolwiek manewrowanie, przemieszczanie się przez nich. W zasadzie trudno wyobrazić sobie by tego typu sytuacja mogła mieć miejsce bez wykorzystania choćby najprostszej infrastruktury – lin biwakowych, drzew czy płotów. Nad końmi całego plutonu miało wszak pieczę trzymać zaledwie trzech ludzi!


    Połowa lat ’20 przyniosła reorganizację kawalerii. Chociaż temat ten jest niezwykle złożony i zasługuje na rzeczowe pełne omówienie, to w kwestii niniejszego artykułu najistotniejszą sprawą była zmiana systemu „czwórkowego” na „trójkowy”. Oznaczało to, że odtąd podstawowym szykiem marszowym w kawalerii była kolumna trójkami w przypadku spieszenia oddziału zaś, na jednego koniowoda przypadały dwa konie luźne. O wyższości nowego rozwiązania nad starym wypowiedział się na łamach Przeglądu Kawaleryjskiego płk. Zygmunt Podhorski:

Regulamin nasz przewiduje system czwórkowy i sekcje konne złożone z 2-ch czwórek. Jest to jeden z powodów paraliżowania naszej ruchliwości szwadronów. Trójka i sekcja złożona z 2 trójek w szyku jest, że się tak wyrażę, figurą geometryczną, stanowiącą bardzo ruchomy i zwrotny oddział około swej osi we wszystkich kierunkach, czego nie widzimy w czwórce, ani też w sekcji złożonej z 2 czwórek. W walce pieszej system trójkowy pozwala na pozostawienie jednego ułana na 3 konie, tworząc zupełną możliwość manewru koniowodami."

W systemie czwórkowym mamy do wyboru, do walki pieszej wziąć 3 ułanów, pozostawiając jednego koniowoda na cztery konie, co jest niedopomyślenia, przy wymaganiach jakiegokolwiek bądź manewrowania koniowodami, albo też pozostawić na 2 konie jednego ułana, co wprawdzie znakomicie ułatwia manewr koniowodami, natomiast uszczupla bardzo siłę bojową w walce pieszej. Wobec powyższego uważam za najwłaściwszy i konieczny, powrót do szyku trójkowego, zresztą to już przewiduje nawet regulamin kawalerji francuskiej”

    Jak można wyczytać, pułkownik pomija kwestię spieszenia pełnego, skreślając je zapewne ze względu na całkowity brak możliwości manewru. Pomimo to, w realiach działań wojennych we wrześniu 1939 r., pojawiła się podobna koncepcja spieszenia oddziałów która ad hoc wyszła od dowódcy Grupy Operacyjnej Kawalerii, gen. Romana Abrahama, a przewidywała w trakcie przebijania się do stolicy w szyku pieszym pozostawienie jednego koniowoda na 10 koni, co jej autor określił mianem „spieszenia całkowitego”. Tak tą sytuację opisał mjr. Edward Ksyk, w 1939 roku dowódca 3. szwadronu 9. p.uł. w stopniu rotmistrza:

„Abraham nakazał całkowite spieszenie tj. pozostawienie po jednym człowieku na 10 koni. (…) Znając płk Rudnickiego [dowódca 9 p.u. - przyp. R.I.] i jego dbałość o ludzi i konie, nie dziwię się, że zarządził normalne spieszenie, tj. pozostawienie jednego ułana na trzy konie.”

Dopełnieniem tego komentarza jest przypis nr 313 autorstwa ppłk. dr Juliusza Tyma do wspomnień Ksyka:

„(…) Regulamin kawalerii z 1938 r. rozróżniał spieszenie zwykłe i pełne. To ostatnie oznaczało, że na 6 koni jednej sekcji przypadał tylko 1 koniowodny. Koncepcja pozostawienia 1 koniowodnego na każde 10 koni była pomysłem gen. Abrahama. Decyzja ta została krytycznie oceniona przez większość dowódców pułków kawalerii. Uznali oni, że spieszenie nakazane przez gen. Abrahama oznacza dobrowolne porzucenie koni. Nie chcąc do tego dopuścić, nie wykonali rozkazu i dokonali normalnego spieszenia pułków.”

    Wracając jednak do dyskusji, która miała miejsce blisko piętnaście lat wcześniej, w podobnym tonie na temat wyższości systemu trójkowego nad czwórkowym, w tym samym periodyku wyrażał się rtm. Stefan Ejchler z 7. pułku ułanów zwracając dodatkowo uwagę na jeszcze jeden plus organizacyjny ułatwiający szkolenie bez koni:

Projekt plutonu liniowego autorstwa rtm. Ejchlera

„Pozostali po spieszeniu koniowodni są znacznie ruchliwsi, trzymając tylko dwa konie (oprócz swego) i mogą przy dobrym wyćwiczeniu z łatwością posuwać się galopem. (…) W końcu jeżeli policzymy ilość koniowodnych, po spieszeniu, to przekonamy się że jest ich dwunastu, a więc wtedy, kiedy pluton [proponowany przez rotmistrza pluton składał się z dwóch półplutonów każdy po 2 sekcje liniowe a 9 ludzi w trzech trójkach i erkaem – łącznie 46 ludzi i 48 koni – przyp. R.I.] znajduje się na postoju – można ćwiczenia w walce pieszo tak zorganizować, że prócz dwu zasadniczych drużyn, które otrzymamy po normalnym spieszeniu – możemy utworzyć drużynę trzecią z tych koniowodnych, pod d-wem podoficera za frontem, co będzie wygodnym sposobem organizowania samych ćwiczeń w walce pieszo.”

    Regulamin kawalerii z 1935 roku przewidywał, że każdy żołnierz powinien być szkolony jako koniowodny. Dowódcami koniowodów byli, począwszy od plutonu – zastępca dowódcy plutonu (przeważnie w randze plutonowego), szwadronu – wachmistrz-szef szwadronu, pułku – zastępca dowódcy pułku.

    Jak więc można z analizy samych regulaminów wnioskować, służba koniowodów była zadaniem niezwykle odpowiedzialnym – można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że równoważnym z prowadzeniem działań bojowych, gdyż to od koniowodów zależało, czy konie będą odpowiednio zabezpieczone i oporządzone w takcie walki pieszej oddziałów, czy zostaną w odpowiedniej chwili i miejscu podprowadzone do kawalerzystów. Jak wspominał chociażby płk. dypl. Emil Gruszecki, opisując walki pod Słonimem 2 marca 1919 r., kiedy w stopniu wachmistrza służył w 7. pułku ułanów:

„Jeśli zaś chodzi o ułanów, to za wyjątkiem dłużej trwających okresów walk pozycyjnych, na koniowodów zawsze wyszykowało się rekrutów, łazików i inne kaleki. To wszystko osłabia odporność koniowodów.”

A przy okazji, takie „niezdary” bywają narażone na uszczerbek na zdrowiu o czym przekonał się uł. Epsztajn służący pod por. Kazimierzem Klaczyńskim w 9 pułku ułanów:

„Czasem jednak zjawiały się w szwadronie typy, zupełnie nie nadające się do wojska pod względem fizycznym, szczególnie jeśli chodziło o kawalerię. Takim przykładem naocznym w moim 4-tym szwadronie był ułan Epsztajn. Chociaż z drugiej strony bardzo sprytny i inteligentny chłopak. Kiedy raz na ćwiczeniach służby polowej w konnym szyku galopował, jako koniowodny z dwoma lancami, powodując dwa luźne konie (oprócz swego) [był więc koniowodem pierwszego szeregu sekcji liniowej – przyp. R.I], przypadkowo rozbił sobie lancą nos – dość pokaźny, typowo semicki. Z lekka „farbując” żalił mi się: - Dlaczego panie poruczniku biorą do wojska, a szczególnie do ułanów, takich ofermów jak ja? Przecież jestem wyraźnie garbaty, a ten żydowski nos zawsze sprawiał mi duży kłopot i niewygodę w moim życiu cywilnym. I to od najmłodszych lat. Przez te lata wyleciała z niego chyba dobra beczka mojej żydowskiej krwi. Jego koledzy w plutonie śmiali się ubawieni, szczególnie jego przyjaciel, też wyznania mojżeszowego, ale wzorowy ułan, prawdziwy pistolet.”


Zresztą, cytowany artykuł Gruszeckiego „Panika wśród koniowodów” opublikowany w „Przeglądzie Kawaleryjskim” nr 1/1935 zasługuje na poświęcenie mu uwagi, gdyż jest bardzo mięsistym opisem tego, co działo się gdy wśród koni i ludzi zapanowała panika. Otóż, kiedy to na rozkaz dowódcy szwadronu ówczesny wachm. Gruszecki jechał objąć komendę nad koniowodami 2/7 p.u. zobaczył taki obrazek:

Po ujechaniu niespełna kilometra ujrzałem niebawem koniowodów szwadronu na wyrębie, w odległości około 300 m odemnie, stojących w kolumnie trójkowej a zasłoniętych od Słonima występem leśnym (szkic). Część ułanów siedziała na koniach, część zeszła z koni, skacząc obok nich dla rozgrzewki i gwarząc beztrosko. Na przedpolu zapanowała cisza. Wogóle, atmosfera sielanki wśród ochotników, czekających na chrzest ogniowy! W tem…”

Część ułanów siedziała na koniach, część zeszła z koni, skacząc obok nich dla rozgrzewki i gwarząc beztrosko. Na przedpolu zapanowała cisza.
Wogóle, atmosfera sielanki wśród ochotników, czekających na chrzest ogniowy! W tem…


…Za plecami koniowodów rozpoczęła się kanonada, która zarówno ludzi jak i konie wprawiła w przerażenie. Większość ułanów, którzy pozostali przy koniach należała do tej kategorii żołnierzy, których, jak przyznał sam autor, na czas walki pieszej stara się dowódca mieć dalej od siebie.

„Wśród koniowodów zakotłowało się i oto, co widzę. Piesi usiłują dosiąść koni. Ciężko jednak przychodzi młodemu kawalerzyście wdrapać się na austrjackie siodło w kożuszku i płaszczu, obwieszonemu karabinem i ładownicami, trzymając ponadto jeszcze 2 luźne konie. Konni szamocą się z wydzierającemi się końmi. Część chce dopomóc pieszym kolegom, część kręci się w koło, a innych ponoszą już wylękłe „tygrysy”. (…) Uniosłem się w strzemionach, grzmiąc wielkim głosem: „Stać — tacy... owacy!“ Niestety, było to marzeniem ściętej głowy. (…)Już widać kilka koni, biegnących samopas ze splątanemi wodzami, tu mały ułan — sztubak, szuka w biegu jakiegoś pniaka, by się wgramolić na siodło, tam znów chudy jak tyka dziedzic — wolontarjusz, w okularach, siedząc na środkowym koniu — wpada akurat na samotne drzewo, które ominęły z obu stron kurczowo trzymane konie zewnętrzne, innemu znów ofermie kończy się koń, uciekając z pod siedzenia, albowiem puścił mu wodze, borykając się zawzięcie z końmi podręcznymi...”

Innymi słowy – apokalipsa. Aż słyszy człowiek w głowie ten koński kwik, nawoływania, trzask karabinowych kul i chrzęst śniegu pod kopytami. Jak opisuje Gruszecki po chwili na czoło wyrwały się w szaleńczym galopie koniowody jego – trzeciego – plutonu. Na nic zdały się nawoływania, a nawet:

„Ostatni ratunek — rewolwerem wymusić posłuszeństwo i zatrzymać koniowodów, zanim się całkiem rozprószą i rozbiegną po okolicy. Spinam konia, zabiegam jeźdźcom od czoła, kieruję pistolet w stronę najbliższych... Chwila, ułamek sekundy... Toć to chłopcy moi najdrożsi. — Chwila wahania się — krótka, lecz ostra, jak błyskawica — i już palę z browninga raz po razu do pierwszego z kraja a głosem nieludzkim wzywam do zatrzymania się.”

Jednak i to nie poskutkowało. Szczęściem wachmistrzowi udało się wyprzedzić oszalały tabun, a dalej konie popędziły jak to mają w swej naturze – za czołowym. Ostatecznie całe zamieszanie, trwające może dwie minuty zakończyło się bez poważniejszych strat – tylko kilka koni zbiegło w kierunku Baranowicz. Choć z perspektywy całego szwadronu czy pułku strata była niewielka, dla niektórych ułanów był to dramat:

„Trudno sobie rzeczywiście wyobrazić ogrom rozpaczy, gdy zziajany ułan dopada do koniowodów i przekonuje się, że koń jego gdzieś przypadł. (…) Nie było jednak już czasu na porachunki osobiste z koniowodami, gdyż szwadron, zagrożony w tej chwili przez kolumnę nieprzyjacielską, przebijającą się wzdłuż szosy na Baranowicze, — musiał odsądzić się kłusem, wyminąć przeciwnika od czoła i ruszyć jaknajrychlej na przeprawę pod Szydłowiczami, dokąd wzywał dowódca pułku. „Fusrajtery" po włazili więc na przyczepkę na silniejsze konie lokując się na przednich łękach, a jeden czy dwu, znacznego wzrostu i wagi, musiało biec na piechotę, trzymając się rękami za strzemiona kolegów, zanim w Albertynie nie wsiedli na wóz amunicyjny.”

    Inny obszerny fragment pokazujący jak wielkie znaczenie mieli koniowodni zamieścił w swych wspomnieniach mjr. Ksyk. Możemy więc przekonać się jakie emocje i nerwy towarzyszyły dowódcy pododdziału, gdy zgubili mu się koniowodni:

„Wreszcie decyduję się na odnalezienie koniowodnych, z którymi, ku memu zdziwieniu, od rozpoczęcia walki pod Grabiną nie mam łączności [sytuacja dzieje się około godziny 21, 16 września 1939 r., szwadron wszedł do walki po godzinie 15 – przyp. R.I.]. Zmęczeni idziemy tam, gdzie nastąpiło spieszenie szwadronu. (…) Koniowodni byli rozmieszczeni w dwóch grupach. Jedna to koniowodni podjazdu por. Staszka Czerwińskiego z wachmistrzem Argasińskim, druga zaś reszty szwadronu, przy której pozostał wachmistrz szef Jaworski, a z nim i konie przydzielonych nam ckm-ów.

Koni nie zastajemy w tym miejscu gdzieśmy je zostawili. Rozumiem, że dowódca koniowodnych mógł wybrać dla koni bezpieczniejsze miejsce, a nawet być zmuszonym do przesunięcia się, gdy był ostrzeliwany przez artylerię. Ale przecież jego regulaminowym obowiązkiem, było utrzymywanie łączności z walczącym szwadronem. W razie zmiany miejsca postoju winien zawiadomić mnie o tym lub zostawić na pierwotnym miejscu patrol łącznikowy. Co się stać mogło? Przecież przy koniowodnych został doświadczony wachmistrz Jaworski i sumienny Argasiński. Musiało zajść coś nadzwyczajnego, skoro obaj nie dopisali.

Po długim irytującym błądzeniu i kołowaniu po lesie znajdujemy wreszcie Jaworskiego. Są z nim konie pocztu dowódcy szwadronu, 1. i 2. Plutonu oraz konie ckm-ów. Jaworski nic nie wie o koniach 3. plutonu, który spieszył się osobno, gdy jako podjazd rozpoczął walkę. Następuje dalsze pełne zdenerwowania szukanie, które po długim czasie pozwala na odnalezienie Argasińskiego z końmi. Obydwaj wachmistrze usłyszeli dobrą porcję cierpkich słów. Nie pomogły wymówki, że dostali się pod ogień artyleryjski i spadające na nich bomby lotnicze. Stanowili w zgrupowaniu ponętny cel i musieli się nie tylko rozczłonkować, ale i zmienić miejsce postoju. Nie zmieniło to faktu, że obowiązkiem ich było utrzymywanie ze mną łączności.”

Służba koniowodnych to nie tylko trud i znój, ale także niepewność. Zgrupowania koni były łatwym i bezbronnym celem o czym niejednokrotnie w trakcie działań zarówno z lat 1918-1921 jak i w późniejszej wojnie przekonywali się kawalerzyści. Świadomość bycia pozostawionym niemal samemu z tabunem koni za które ciążyła na żołnierzu odpowiedzialność nie raz prowokowała żołnierzy do czynów, można pomyśleć, że wręcz nielogicznych. I tak, pomimo tego, że dowódcy wyznaczali do pozostania przy koniach przeważnie tych z żołnierzy, którzy przedstawiali najmniejszą wartość bojową, to z czasem nawet woleli iść w terkot karabinów i huk granatów niż zostać przy koniach, co wspomina Gruszecki - cóż, człowiek też stworzenie stadne:

"(...) jest chlubnem zjawiskiem, że każdy rwie się do walki, żołnierze w boju najlepiej czują się w gromadzie i przy swych dowódcach. Na to spostrzeżenie naprowadziła mnie jeszcze w 1915 r. pewna przygoda. Mianowicie raz w czasie ataku pieszego odesłany zostałem przez dowódcę plutonu do koniowodów, celem wymiany zagwożdżonego karabinka. Gdy zwróciłem się do kolegi, którego „wrobiliśmy" na koniowoda, aby mi użyczył na chwilę swej broni — ten rzucił mi wodze trzymanych koni i czyniąc brzydką propozycję, dał drapaka ze swoim Manlicherem... na linję tyraljerską, skąd dochodziło przeraźliwe „p a k a n i e“ rosyjskich strzałów." 

Być może tego typu sytuacje miały również swoją genezę w jeszcze jednym istotnym fakcie - jak zauważa wielokrotnie cytowany w niniejszym tekście Gruszecki, niemal niespotykanym było, by dowódcą koniowodów był oficer. Przytoczony w niniejszym tekście regulamin z 1935 r. przewidywał taką sytuację faktycznie dopiero na szczeblu pułku. W przypadku niższych związków taktycznych - szwadronu i plutonu, dowódcą koniowodnych był w myśl przepisów podoficer. Należy jednak pamiętać, że w realiach 1939 r. wachmistrz-szef szwadronu był niejednokrotnie weteranem z olbrzymim doświadczeniem, więc wyznaczenie go do, być może niezbyt zaszczytnej ale niesamowicie istotnej z perspektywy funkcjonowania oddziału służby było jak najbardziej słusznym posunięciem. 

Dla oficera, szczególnie młodego "liniowca" bycie pozostawionym do pilnowania koni mogło być czymś - w jego odczuciu - urągającym. Nieco inaczej wygląda sytuacja gdy np. jeden z plutonów zostaje w odwodzie i oczekuje wejścia do walki przy koniowodach - wtedy dowodzący plutonem odwodowym oficer siłą rzeczy przewodzi również zgrupowaniu żołnierzy pilnujących konie. Jednak wraz z chwilą przyjścia rozkazu o rzuceniu do walki odwodu - rusza wraz ze swoimi żołnierzami. A czasem dziwnym trafem oficer-koniowodny znajduje się na pierwszej linii, a komendę obejmuje rezolutny luzak, jak we wspomnieniu rtm. Suchorski, w 1939 r. w stopniu porucznika zastępca dowódcy kawalerii dywizyjnej 33 DP, o walkach nad Narwią 4 września: 

"W tym czasie do m.p. koniowodów i to spieszonych, zbliżały się jakieś oddziały piechoty niemieckiej. Byli już bardzo blisko, gdy padł rozkaz: „Koniowodni na mój rozkaz - na koń i... Za mną galopem marsz!” Komendę objął luzak rtm. Kowalewskiego, st. ułan służby czynnej Lempke – polski Niemiec. Ku naszemu zdziwieniu ujrzeliśmy galopujących koniowodów, a po zatrzymaniu padła komenda „Baczność!” i meldunek - „Panie rotmistrzu, st. ułan Lempke melduje posłusznie, przyprowadziłem koniowodów, gdyż na starym miejscu już Niemcy.”Szukaliśmy wzrokiem porucznika Nieczyporowicza...[w tamtej sytuacji wyznaczonego na dowódcę koniowodów - przyp. R.I.] stał w pobliżu nas z miną „oblanego sztubaka”, a w ręku trzymał niemiecki karabin z okrwawionym bagnetem St. ułan Lempke został przedstawiony do odznaczenia orderem V.M."

Jak więc widać, kwestie pilnowania koni i służba koniowodów była niezwykle istotnym zagadnieniem. Złośliwi mówią, że była to „pięta achillesowa” kawalerii i poniekąd nie sposób nie przyznać im racji. Rower czy samochód pozostawiony w tym samym miejscu, jeżeli nie przyczyni się do tego trzęsienie ziemi, powódź, tornado czy osoba trzecia – co do zasady pozostanie tam, gdzie zaparkowaliśmy. Jednakże myślą przewodnią tego artykułu jest nie tylko przybliżenie samego zagadnienia, co próba zwrócenia uwagi na to, że aspekt ten jest wśród rekonstruktorów i kawalerzystów-ochotników niemal całkowicie marginalizowany, co w sposób znaczny wypacza obraz kawalerii. Może więc warto pochylić się nad tematem by móc prezentować kawalerię w jej faktycznej, pełnej krasie i wachlarzu możliwości?

Koniowodny w marszu - prowadzenie trzech koni przy jednoczesnym trzymaniu dwóch lanc nie należy do najłatwiejszych zadań nawet w trakcie sesji zdjęciowych
 - a co dopiero w czasie kanonady i wybuchów?

 

BIBLIOGRAFIA:

Ejchler Stefan Reorganizacja plutonu i szwadronu [w:] Przegląd Kawaleryjski nr 3/1927

Gruszecki Emil Panika wśród koniowodów [w:] Przegląd Kawaleryjski nr 1/1935

Klaczyński Kazimierz Służyłem w najlepszym Pułku

Ksyk Edward W barwach 9 Pułku Ułanów Małopolskich

Ministerstwo Spraw Wojskowych, 1922, Regulamin kawalerji

Ministerstwo Spraw Wojskowych, 1935, Regulamin kawalerji. Cz. 3 Musztra i walka małych oddziałów kawalerji

Podhorski Zygmunt Zagadnienia organizacji szwadronu [w:] Przegląd Kawaleryjski nr 5/1927

Suchorski Jarosław Szwadron kawalerii Korpusu Ochrony Pogranicza "Olkieniki". Rys historyczny

Tym Juliusz Przypis nr 313 [w:] W barwach 9 Pułku Ułanów Małopolskich


Zdjęcia: Michał Kokot Imaging Technics. Cała sesja dostępna tutaj.