Kalina

Kalina

piątek, 6 marca 2015

Od parady i od święta - wizytacja Prezydenta





Prezydent Mościcki w towarzystwie płk. Głogowskiego
przed frontem oddziału kawalerii
(prawd. 1 Pułk Ułanów Krechowieckich)

            Dużo się mówi o tym, że wojsko było, jest i zawsze powinno być apolityczne. Oczywiście znamy w historii przypadki, które nie pozostawiają złudzeń, że nie zawsze tak było: ot chociażby sytuacja w Wojsku Polskim po Przewrocie Majowym. Ja sam nie łączę swojego munduru z polityką, ostrożnie i z namysłem dobieram uroczystości, na które go zakładam. Chciałbym więc nie narażając się – mam nadzieję – na zarzut braku apolityczności podzielić się krótką historią przygody, która przydarzyła mi się dwa lata temu.

            Był wrzesień 2013 roku, odbywałem wtedy kurs instruktorów rekreacji ruchowej ze specjalnością jazda konna w Ludowym Klubie Jeździeckim „Lewada” w Zakrzowie. O samym ośrodku i ludziach, którzy go tworzą mógłbym pisać wiele i na pewno nie raz jeszcze o nich wspomnę, a każdego, kto chce poznać to miejsce i persony zapraszam na stronę "Lewady". Pewnego dnia zostałem poproszony przez Trenera Sałackiego do jego biura, rozmowa była krótka: „Jest akcja – przyjazd Prezydenta!” Nie wiadomo jeszcze, czy na pewno, nie wiadomo dokładnie kiedy; możliwe, że będziemy mieli niecały dzień by się ostatecznie przygotować. No dobrze, ale co ja mam w tym wszystkim robić? Reprezentować Kawalerię! Prezydent Komorowski ma wizytować będący wtedy na ukończeniu zakrzowski Ośrodek Przygotowań Olimpijskich. Żeby pokazać, że ten Ośrodek to nie tylko sport, ale również wszystko, co z koniem związane, potrzebne są symbole. A kto jest lepszym symbolem kawalerii niż ułan 9 Pułku Ułanów Małopolskich? Nota bene jego wieloletnim dowódcą był krewny Prezydenta – pułkownik Tadeusz Komorowski, późniejszy generał „Bór”. Oczywiście moja odpowiedź była prosta: „Robimy!”

            Dopiero po wyjściu z biura euforia opadła i zaczęły się przysłowiowe schody. Cały mój szwadron stacjonował wtedy na Błoniach w Krakowie, gdzie odbywała się Wielka Rewia Kawalerii, a ja w Zakrzowie miałem tylko siebie i moją wierną Kalinę z rzędem sportowym. Chwytam więc telefon i przeglądam kontakty, myślę, kto nie jest aktualnie na Rewii i mógłby mi na tak ważne wydarzenie użyczyć sprzętu … Jest! Kolega H.! No więc dzwonię. Krótka rozmowa, wszystko będzie, ale mówię, że może się okazać na 12 godzin wcześniej, że „Osoba nr 1” przyjeżdża i będę musiał wtedy szybko posłać kogoś po sprzęt – „Rochu, nie ma sprawy!” Na takie zapewnienie z lekkim sercem i radością w duchu wracam do zdobywania uprawnień instruktorskich.

Smutna wizja...
            W końcu nadchodzi sądny dzień, Trener mówi – jutro o dziesiątej. Telefon do Ojca – jest akcja, zadzwoń do H. i umów się, skąd masz odebrać sprzęt. Jakiś czas później oddzwania informując mnie, że za którymś razem łaskawca wreszcie odebrał telefon, ale o niczym nie wie, nie zna się, nie orientuje się i w ogóle jest zarobiony. Włosy mi stanęły dęba, wszystkie wszy zdechły – co teraz? Jest godzina osiemnasta, za szesnaście godzin przyjeżdża Prezydent, a ja jestem goły i wesoły… Znów przeszukiwanie telefonu, znajduję numer serdecznego kolegi z Pułku 4 Ułanów Zaniemeńskich – Piotra, dzwonię. Prosto z mostu mówię jakie jest moje położenie, a wiedziałem, że Piotr ma w domu oryginalny, przedwojenny rząd wz. 36. Owszem ma, ale nie swój, tylko kolegi Bartka będącego aktualnie w Anglii. Ostatecznie, z duszą na ramieniu decyduje się mi dopomóc, a ja z nie lżejszą duszą na własnym tą pomoc w postaci wiekowego siodła przyjmuję.

Zwarci i gotowi
            Następnego dnia rano zbiegam do stajni wraz z kursowym kolegą Arturem, by zanim przyjedzie mundur, szabla, siodło (oczywiście do stroczenia) i reszta sprzętu ogarnąć już kobyłkę. Gdy koń jest już wypieszczony od czubków uszu po strzałki kopytowe zajeżdża Ojciec ze sprzętem. Zabieramy się z powrotem na górę do zakrzowskiego pałacu. Od Piotra wiem, że przy siodle jest tylko jeden koc i pałatka, a więc sprzęt nie jest kompletny, całe szczęście mam płaszcz, który teraz, po raz pierwszy w życiu, przyjdzie mi stroczyć. Oj, jakie to było stresujące! Niebawem ma przyjechać Prezydent, a ty ślęcz, człowieku, nad tymi dwoma rysunkami, kilkoma lakonicznymi zdaniami i płaszczem… Ale ostatecznie się udało i efekt końcowy był nawet zadowalający. Jeszcze tylko ubrać siebie i do stajni…

            Na szczęście w boksie żadnego mrożącego krew w żyłach obrazu nie zastałem, Kalina stała spokojna jak zawsze, zdziwiła się tylko nieco widząc mundur i rząd, ale przecież to w końcu zwykła rzecz dla konia kawaleryjskiego. Parę chwil i już jedziemy na ośrodek. Pogoda nieszczególna, zacina drobny deszcz, całe szczęście ujeżdżalnia jest zadaszona. Są już wszyscy, Trener Sałacki z żoną, cały komitet powitalny, na hali już jeżdżą pozostali jeźdźcy – reprezentantka klubu Żaneta Skowrońska (dwukrotna Mistrzyni i wielokrotna medalistka Mistrzostw Polski w ujeżdżeniu) na Mystery; Virginia Buława w damskim siodle, ubrana w piękną stylową suknię i dosiadająca sympatycznego gniadosza Krusa oraz jeden rekreacyjny „narybek” płci żeńskiej na siwym kucyku, słowem – pełna symbolika: historia, teraźniejszość i przyszłość.

        
    Czekamy, napięcie narasta… W międzyczasie próba nagłośnienia. „Wizja Szyldwacha” dodaje wszystkim otuchy, atmosfera się rozluźnia, Żaneta kręci piruet w galopie salutując równocześnie, każdy korzysta z okazji pojeżdżenia na dużej hali. Nagle słychać z dala syreny – jadą! Dźwięk coraz bliżej i bliżej, już są na parkingu – jeden samochód, drugi, trzeci, karetka, policja, straż pożarna… Jest! Chyba widzę Prezydenta! Wchodzą do budynku… Krążymy dalej, mija chwila za chwilą, nagle jakiś ruch – idą! Znów płyną dźwięki muzyki, „amaranty zapięte pod szyją…” Prezydent ze świtą wchodzi na halę. Podjeżdża do nich dziewczynka na kucyku, podają jej skrzypce, gra „Pojedziemy na łów”, bo przecież Prezydent jest zapalonym myśliwym. Uśmiechy, zdjęcia. My jeździmy dalej, starając się nie przeszkadzać, ale jednak pokazać… „Wyjąć szablę, czy nie wyjąć…?” – zastanawiam się… W koło BORowiki patrzą podejrzliwie – lepiej nie… Po paru minutach Prezydent odjeżdża, dźwięk syren jest coraz dalej i dalej… To już koniec.
            Podchodzi do mnie Trener Sałacki, dziękuje za zaangażowanie, mówi, że wszystko wypadło świetnie. „Nawet mówiłem Prezydentowi o 9 Pułku Ułanów Małopolskich – całe trzydzieści sekund!”.

A wspomnień ile!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz