Kalina

Kalina

poniedziałek, 23 lutego 2015

Musztra konna, albo co pierwsze - jajo czy kura?




Musztra konna – jak to dumnie brzmi! Wyrównane szeregi, konie, co to na pół chrapy nie wyjdą przed linię, dziarsko patrzący ułani, powiewające proporczyki, stukot kopyt… Jest w tym widoku coś magicznego – nie da się tego ukryć. Jednakże magia opiera się na iluzji, która jest odwracaniem uwagi „czarowanego” dla utwierdzenia go w przekonaniu, że coś, co widzi jest faktycznie takie, jak mu się wydaje.

Jak magicy swoje sztuczki, tak współcześni kawalerzyści uważają musztrę konną za wiedzę tajemną, na równi zresztą z władaniem bronią białą, troczeniem rzędu czy wiązaniem halsztuka (choć są i tacy, którzy tego ostatniego nie używają…). Lecz czym jest tak naprawdę musztra konna? Otóż, może niektórych jej miłośników zmartwię, ale… jest kręceniem kółek, zwykłym ujeżdżeniem, tyle, że w wersji grupowej.

Oczywiście każda grupa jest tak silna, jak jej najsłabsze ogniwo – brak równych umiejętności jeźdźców (bądź koni) często niweczy wszelkie nadzieje, jakie się w nich pokładało chcąc przeprowadzić musztrę. Ostatnio jest moda na musztry ilościowe, a nie jakościowe. Oczywiście pominę tu imprezy typu Krojanty, gdzie jeździ się tak naprawdę kadryla, a nie musztrę, ale dajmy na to Wielką Rewię Kawalerii z Krakowa, czy musztrę na zakończenie Jesiennych Manewrów Kawalerii Ochotniczej w Woli Gułowskiej. Imponujące liczby koni nierzadko niestety służą chyba tylko temu, by wzniecać tumany kurzu zasłaniające niedociągnięcia. I nie chodzi mi tu o problemy ze zrozumieniem komend. To jest zdecydowanie mocną stroną FKO, pewnie w dużej mierze z tego powodu, że poza defiladami, musztrą i zawodami militari Federacja nie zajmuje się innymi aspektami, pochłaniającymi równie dużo, a nawet więcej czasu i finansów (rekonstrukcje).

Jazda w zastępie
Jak już w jednym z wcześniejszych tekstów napisałem, w wielu stowarzyszeniach naukę jazdy konnej zaczyna się od dupy strony, czyli od musztry. W dzisiejszych czasach wyznacznikiem nowoczesności prowadzenia zajęć jeździeckich jest ich zindywidualizowanie. Polegać ma ono w głównej mierze na odejściu od starego systemu prowadzenia jazd w zastępie, gdzie koń za koniem człapie powolnym kłusikiem, ewentualnie co jeden wyrywniejszy się spłoszy i popędzi naprzód, pociągając za sobą znużonych kompanów ku przerażeniu siedzących na nich jeźdźców. Do dziś zdarza mi się widzieć obrazki zastępu stojącego na linii środkowej i wsiadającego na komendę, a potem słyszeć hasło „za czołowym stępem w prawo marsz…”. Dlaczego o tym piszę? Bo jak wspomniałem, taki styl prowadzenia jazdy jest wyznacznikiem starego systemu szkolenia i to w wypaczonej formie. Często jeźdźcy z takich szkółek nabywają pozorną umiejętność jazdy konnej, polegającą na utrzymywaniu się na grzbiecie wierzchowca i podążania za poprzednikiem, ale już zrobienie samodzielnego koła, czy pojechanie w kierunku innym, niż pozostałe konie jest niewykonalne. Oczywiście samemu będąc instruktorem mam świadomość, jak bardzo  przydatny jest zastęp w pierwszym okresie szkolenia jeździeckiego. Ma on tą przewagę nad lonżą, że jeździec faktycznie jest w pełni samodzielny, a instruktor może skupić swoją uwagę na całej grupie, jednakże powinno się wprowadzać ćwiczenia indywidualne jak najszybciej jest to możliwe. Tak samo twierdzono przed wojną, oddam więc głos Regulaminowi Wyszkolenia (opis II okresu szkolenia, po około 2 miesiącach służby): 
"Jazdę prowadzi się luzem, dowolnie, wreszcie ze stałymi odległościami.
Jazdę dowolnie należy stosować jak najczęściej w celu wyrobienia samodzielności i umożliwienia ćwiczenia się w używaniu pomocy.
Podczas jazdy dowolnie uwaga instruktora musi być w najwyższym stopniu naprężona, aby mógł zauważyć wszystkie błędy popełniane przez jeźdźców i aby oni tego sposobu jazdy nie uważali za ułatwiający wymykanie się spod oka instruktora.
Jazdę ze stałymi odległościami stosować w celu kontrolowania stopnia opanowania konia i karności zastępu".

W musztrze konnej ważna jest jednak rzeczywista umiejętność jazdy konnej, gdyż zachowanie odpowiednich odległości między końmi jest kluczowym elementem wpływającym na estetykę pokazu. To, że w niedzielnej szkółce konie wsadzają nosy w rzepy ogonowe szkap przed sobą to jedno, a wyrównane szeregi w kawalerii to drugie. Kolejną kwestią jest odpowiednie rozdysponowanie jeźdźców. Słabiej sobie radzący powinni przede wszystkim występować jako numer 2 i 4 sekcji, gdyż w najbardziej efektownych szykach trójkowych (nie licząc szyków rozwiniętych plutonów, czy linii harcowników), mają oni stosunkowo najłatwiejsze zadanie, bowiem środkowy każdej trójki, w każdym zakręcie,czy kole jedzie cały czas tym samym tempem. To na skrzydłowych jeźdźcach spoczywa cała odpowiedzialność za wyrównanie szyku – a przynajmniej może spoczywać, bo jak wiemy nie powinna.

Ale ad rem - co jest największą bolączką kawalerzystów w trakcie musztr konnych? Po pierwsze – brak umiejętności dodawania i skracania chodów. Uwydatnia się to przy wszelakich kołach czy zakrętach w szykach trójkowych i większych. Oczywistą sprawą jest, że jeździec jadący po zewnętrznej musi pokonać większy dystans niż ten po wewnętrznej. Aby utrzymać równą linię musi więc jechać szybciej od pozostałych. Jeżeli ci „pozostali” nie zwolnią będzie musiał zwiększyć prędkość znacznie, zapewne zmieniając chód, co wpłynie na estetykę i oczywiście uwidoczni braki w umiejętnościach jeźdźców, którzy nie zwolnili, przez co nie zastosowali się do podstawowego pryncypium musztry, jakim jest równanie na zewnętrznego w trakcie jazdy po łukach i kołach.

Pierwsza trójka chwacko galopuje, numer czwarty również... a gdzie reszta?!
Po drugie – tempo chodów. Jest to poniekąd połączone z pierwszą uwagą, ale nie tylko. Dowódca wydaję komendę „Pluton kłusem marsz!” i pluton rusza. Pierwsza sekcja ruszyła tempem spacerowym, acz równomiernym. Jest z siebie niesamowicie zadowolona, albowiem jadą równym szeregiem, są spadkobiercami wspaniałych ułanów i niemal słyszą pośród stukotu podków oklaski z Niebieskiego Szwadronu. Tymczasem druga sekcja również rusza kłusem, by po chwili dojechać do ogonów koni z sekcji pierwszej i nie mogąc utrzymać tak ślamazarnego tempa musi przejść do stępa. Oczywiście do tego wszystkiego, można by jeszcze dodać wysłanego w powietrze kopniaka konia z pierwszej sekcji zdenerwowanego tym, że ktoś mu się ładuje w ogon. Chyba nie muszę wspominać co się dzieje z sekcjami numer trzy, cztery i pięć? Oczywiście możemy tu też przytoczyć sytuację a contrario, gdzie pierwsza sekcja ruszyła jak na wyścigach kłusaków, a ostatnia już pędzi galopem jak na Wielkiej Pardubickiej lub w wąwozie Somosierry. Oczywiście ten problem da się zniwelować dając do pierwszej trójki jeźdźców kumatych, którzy będą narzucać odpowiednie tempo całemu oddziałowi, ale czy o to chodzi?

Zresztą ten problem najbardziej uwydatnia się w galopie. Kłus to fraszka, głupstwo przy tym, co dzieje się w sekwencjach galopu. Pamiętam jak dziś szkolenie FKO na Woli Gułowskiej we wrześniu 2012 roku, gdzie ćwiczenia z musztry konnej prowadził nam Robert Woronowicz, wtedy jeszcze porucznik. Gdy doszło do ruszenia galopem w szyku trójkowym, wszyscy oczywiście zagalopowali, przy czym czołowi kawalerzyści pozostawili koniom decyzję co do tempa. A konie, jak to konie, łeb w łeb, szybciej i szybciej. Po ogarnięciu tego motłochu była zrypka, może nie w jakichś bardzo dosadnych żołnierskich słowach, bo na treningi musztry zawsze przychodziły babunie ze wsi (co swoją drogą było bardzo rozczulające i chwytające za serce), ale jednak, a jej motywem przewodnim było, że: jazda galopem w szyku nie znaczy, że ma się puścić konia takim tempem, jakim będzie chciał iść, nie chodzi o to, żeby koń szedł maksymalnie szybkim galopem, bo a nóż – widelec pozostałe mają podobny V-max, więc będą szły równo obok siebie, chodzi o to, by było to pod kontrolą.

Najwierniejsi widzowie... Wola Gułowska 2012
Mnie osobiście raz tylko zdarzyło się usłyszeć, że galop był za wolny – w trakcie pokazu musztry na Zakrzowskim Pikniku Kawaleryjskim i to nie od prowadzącego rotmistrza Woronowicza, tylko od współwykonawców pokazu – poprosili, bym następnym razem galopował szybciej bo… ich konie nie potrafią tak powoli. Zresztą ten pokaz był bardzo udany, o czym może świadczyć chociażby, pod jakim wrażeniem byli widzowie znający się na rzeczy, którzy co jakiś czas wspominają przy spotkaniach o tym wydarzeniu – Prezes i trener LKJ Lewada, legenda polskiego ujeżdżenia Andrzej Sałacki, szef marketingu tegoż klubu Daniel Karpiński, czy sędziowie Marek Ruda i Łukasz Dziarmaga.

            Przy okazji pokaz ten obalił mit, jakoby musztra konna była trudna, gdyż wymagane jest zgranie ze sobą koni. W trakcie tego pokazu konie były z różnych stajni, w niektórych trójkach znalazły się konie kompletnie się nie znające, a mimo to nie było żadnych zgrzytów. Oczywiście powodów tu jest kilka – konie te w sporej mierze były przyzwyczajone do takich rzeczy, nie było wśród nich koni „trudnych” czy nieprzyjaznych wobec innych. Jednakże nie to było przyczyną, dla której pokaz wykonany przez osoby nie jeżdżące ze sobą na co dzień pod dowództwem oficera nie znającego dokładnie podkomendnych się udał. Kluczem do sukcesu były indywidualne umiejętności jeździeckie.

Ostatnią uwagą, jaką mam, uwydatniającą braki jeźdźców jest niekorzystanie z zapowiedzi w musztrze konnej. Śmiałem się pod nosem jak na Woli Gułowskiej prowadzący wychodził z siebie, opitalając ułanów, że po zapowiedzi jeździec ma zrobić półparadę i przygotować konia na to, co za chwilę nastąpi. Jednakże dla części kawalerzystów owa półparada była słowem tak obcym, jakby wyrwanym z języka ludu „Hula-Gula”, że zdecydowanie bardziej na zapowiedź woleli spiąć się myśląc o tym, co zaraz nastąpi, by na hasło zdecydowanie szarpnąć konia w lewo lub prawo, ewentualnie kopnąć by przejść do wyższego chodu…
Oj, oj, nie ma równania, znów będzie zrypka...
         Dlatego nie lubię musztry konnej. Dla mnie skupianie się w zdecydowanym stopniu na niej jest mitrężeniem czasu dopóki oddział nie dojdzie do pewnego poziomu indywidualnego wyszkolenia jeździeckiego. Jak można wymagać okrągłego koła w szyku, jeśli jeźdźcy nie potrafią dobrze go wyjechać pojedynczo podczas jazdy na maneżu? Niestety, ale nierzadko zdarza się, że stosunek ćwiczeń z musztry do jazd maneżowych wynosi 3:1, jak nie więcej. W takim przypadku zdecydowanie nie będzie widać efektów, a na pewno ich osiągnięcie będzie dużo wolniejsze niż przy stosunku odwrotnym. Zrozumienie mechanizmów jazdy konnej w trakcie ćwiczeń indywidualnych ułatwi musztrę konną, podniesienie indywidualnych umiejętności jest wzmocnieniem każdego punktu oddziału, mającym wpływ na jego wartość. Na stronie Centrum Wyszkolenia Kawalerii Ochotniczej przez lata widniał wpis rtm. Woronowicza, który głosił, że podstawowymi kryteriami stawianymi przed współczesnymi kawalerzystami jest:
Primo – opanowanie ujeżdżenia w stopniu dobrym 
Secundo – opanowanie zasad musztry konnej.
Oczywiście można się spierać jaki poziom ujeżdżenia jest „dobrym poziomem”, jednakże biorąc pod uwagę, że jeździec uczy się przez całe życie możemy uznać, że takowy nigdy nie jest osiągany. Chcę jedynie zwrócić uwagę na kolejność tych wymagań. Wszystko to po to by, oddział był faktycznie oddziałem kawalerii, a nie „grupą indywidualistów ubranych w mundury”. Oczywiście zgadzam się z tym, jednakże bez owej indywidualności w umiejętnościach, byłby to oddział kawalerii nieumiejący jeździć konno… czyli co?



Howgh!

1 komentarz:

  1. Trafiłam na Twojego bloga zupełnie przypadkiem, szukając materiałów do pracy magisterskiej (zajmuję się majorem Henrykiem Dobrzańskim-Hubalem i jego karierą jeździecką). Z rozpędu przeczytałam artykuł o musztrze, potem o dosiadzie... i tak właściwie ani się obejrzałam, a już "łyknęłam" wszystko, co napisałeś. Masz bardzo lekkie pióro, a artykuły o dosiadzie świadczą o dużej erudycji. Jestem naprawdę pod wrażeniem. Co prawda, nie zajmuję się kawalerią od strony praktycznej, jeździć konno przestałam kilka dobrych lat temu, ale z chęcią będę wracać na Twojego bloga. Z niecierpliwością oczekuję kolejnych wpisów.
    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do korespondencji.
    Ewa :)

    OdpowiedzUsuń